Na Nowych Horyzontach stale coś się dzieje. Wydarzeniem weekendu był koncert Michaela Nymana, potem w nocy długo grały zespoły związane z wytwórnią Ninja Tune – Coldcut i Skalpel. Tłumy widzów szturmują kina – tak samo trudno się dostać na seanse filmów nowozelandzkich, jak na dawne „Funny Games” Hanekego. Ogromnym powodzeniem cieszą się też pokazy filmów, które były wydarzeniami festiwali w Cannes, Berlinie czy Wenecji, zwłaszcza że tym roku fani X muzy mają w czym wybierać.
– Sztuka musi nieść nadzieję – mówią bracia Jean-Pierre i Luc Dardenne’owie, a ich „Milczenie Lorny” rzeczywiście każe wierzyć, że nawet gdy człowiek otoczony jest moralnym brudem, odezwą się w nim delikatne uczucia. Lorna, albańska emigrantka w Liege, staje się narzędziem w rękach mafii, milczącym świadkiem zabójstwa. Ale ta śmierć nie spłynie po niej. Bracia Dardenne po raz kolejny przypominają, że jest coś takiego jak ludzka solidarność, przyzwoitość, wyrzuty sumienia.
Mistrzowie kina cenią wartości więzów rodzinnych. Pełne poezji „Cherry Blossoms – Hanami” Doris Dörrie to właśnie opowieść o tym, kim są, kim powinni być dla nas najbliżsi. Stary człowiek dopiero po śmierci żony odkryje, ile jej obecność dla niego znaczyła. I wiedząc, że kiedyś wyrzekła się dla niego własnych pasji, pojedzie do Japonii śladem jej marzeń. Bo „Cherry Blossoms – Hanami” to film o tęsknocie za tymi, którzy odchodzą, o żalu, że wtedy, gdy byli, zbyt mało im daliśmy. Dör-rie gra na czułych strunach, niebezpiecznie zbliża się do granicy sentymentalizmu i kiczu. Ale jej nie przekracza.
W rodzinnych więzach szukają nadziei i inni. W „Opowieści wigilijnej” Arnaud Desplechina francuska mieszczańska familia, kryjąca wiele napięć i konfliktów, zjednoczy się, gdy ciężko zachoruje matka. Znany Tunezyjczyk Abdellatif Kechiche nie sięga aż do tragedii, by w „La graine et le mulet” opowiedzieć o ubogiej rodzinie, która chce spełnić swoje marzenia, zakładając restaurację. Jego film przypomina wczesne obrazy Loacha czy Mike’a Leigh: niesie podobną obyczajową obserwację i ciepło przebijające się przez szorstką rzeczywistość.
Irańczyk Majid Majidi, szukając dla współczesnego człowieka oparcia, w „Pieśni wróbli” wskazuje na rolę małych społeczności. Gdy zaślepionemu chęcią bogacenia się pasterzowi strusi przydarzy się nieszczęśliwy wypadek, na pomoc przyjdą mu sąsiedzi z wioski.