Jest jedną z największych canneńskich legend. Przyjeżdża na Lazurowe Wybrzeże od lat, niemal z każdym filmem. Zbiera nagrody, choć nigdy nie dostał Złotej Palmy. Ale „Skóry, w której żyję" Pedro Almodóvar nie zgłosił początkowo do konkursu. Podobno sądził, że nie skończy nowego obrazu przed majem. Przyspieszył prace na specjalną prośbę dyrektora artystycznego festiwalu Thierry'ego Fremaux. Cannes niechętnie oddaje swoich ulubieńców innym imprezom.
Każdy film Almodóvara wywołuje w Cannes poruszenie. Przed pokazem „Skóry..." podniecony tłum dziennikarzy niemal szturmował Grand Theatre Lumiere. jednak po seansie rozległy się tylko pojedyncze brawa. Bo ten film początkowo poraża i onieśmiela. Jeszcze bardziej niż większość obrazów Almodóvara balansuje na granicy kiczu. Mam wrażenie, że chwilami ją przekracza.
Historia jest bardzo klarowna. To opowieść o zemście. Pierwsze kadry filmu pokazują wielki, zatopiony w zieleni dom, gdzieś na uboczu. Wydawałoby się raj. W rzeczywistości, to niemal więzienie, w którym zamknięta jest Vera — młoda, piękna dziewczyna, ubrana w przylegający ściśle do ciała kombinezon.
Almodóvar cofa akcję filmu o 6 lat. Znany chirurg plastyczny traci w wypadku samochodowym żonę. Potem w obłęd popada jego córka, zgwałcona przez miejscowego chłopaka. Zrozpaczony ojciec porywa gwałciciela. Gdy dziewczynka popełnia samobójstwo, chirurg kładzie swojego więźnia na stół operacyjny. Przez lata eksperymentów zamienia przerażonego Vincenta w piękną Verę...
— Pisząc scenariusz myślałem o Luisie Bunuelu, Alfredzie Hitchcocku i Fritzu Langu, ale również o popowych horrorach wytwórni Hammer czy Dario Argento — przyznaje Almodóvar.