Róża Smarzowskiego bez Złotych Lwów

Dwanaście tytułów, które po bardzo ostrej selekcji trafiły do konkursu festiwalu gdyńskiego, stały się piękną wizytówką naszego kina. Ale tę radość przyćmił pod koniec zachowawczy werdykt jury, które przyznało Złote Lwy Jerzemu Skolimowskiemu.

Publikacja: 11.06.2011 22:54

Agata Kulesza w "Róży" Wojciecha Smarzowskiego

Agata Kulesza w "Róży" Wojciecha Smarzowskiego

Foto: materiały prasowe

Bardzo wysoko cenię uniwersalny „Essential Killing" — uhonorowany już wcześniej dwiema prestiżowymi nagrodami w Wenecji, a także, bardzo zasłużenie, polskimi Orłami. Ale trochę dziwi, że mistrz — po tych fantastycznych laurach — nie wycofał się z konkursu, by ustąpić miejsca następnym. Tym, którym festiwalowa promocja mogłaby bardzo pomóc.

Komentuj na Facebooku

Międzynarodowe jury sięgnęło więc po pewniaka. Żal, że nie dostrzegło obrazów ważnych, które głęboko poruszyły publiczność i krytyków. Przede wszystkim „Róży" Wojciecha Smarzowskiego. Autor „Domu złego" opowiedział o trudnej powojennej historii wyniszczonych przez wojnę i politykę Mazur, pokazał potworne tragedie zarówno autochtonów, jak przesiedleńców zza Buga, delikatnie narysował uczucie rodzące się między ludźmi przegranymi i wypalonymi.

Ten film mądrością i odwagą górował nad konkurentami. W pokonanym polu został również „Kret" Rafaela Lewandowskiego, w przewrotny i niesztampowy sposób mówiący o lustracji. Antoni Krauze za wstrząsający „Czarny czwartek" o masakrze na Wybrzeżu w 1970 roku dostał tylko specjalnie utworzone wyróżnienie jury. Czy te obrazy wydały się międzynarodowemu gremium oceniającemu zbyt narodowe i hermetyczne? Może. Ale festiwal gdyński jest przeglądem krajowym. I trzeba docenić tych, którzy mierzą się z polskimi dziejami, polską mentalnością, polskimi problemami.

Mamy prawo rozliczać się z własną historią. Smarzowski nie robi filmów błahych. Widziałam ludzi, którzy z pokazu „Róży" w Multikinie wychodzili rozdygotani i zapłakani. Wyobrażam sobie, ile własnych nieprzespanych nocy, bólu i niepokoju trzeba włożyć w taki film. Wiem, nagrody nie są najważniejsze. Ale to jest ta odrobina satysfakcji, która należy się artystom, także za to, że przy pierwszej okazji nie uciekają do Hollywood, tylko swoimi filmami pomagają nam zrozumieć, kim jesteśmy.

Bardzo wysoko cenię uniwersalny „Essential Killing" — uhonorowany już wcześniej dwiema prestiżowymi nagrodami w Wenecji, a także, bardzo zasłużenie, polskimi Orłami. Ale trochę dziwi, że mistrz — po tych fantastycznych laurach — nie wycofał się z konkursu, by ustąpić miejsca następnym. Tym, którym festiwalowa promocja mogłaby bardzo pomóc.

Komentuj na Facebooku

Pozostało jeszcze 82% artykułu
Film
„Fenicki układ” Wesa Andersona: Multimilioner walczy o przyszłość
Materiał Promocyjny
Mieszkania na wynajem. Inwestowanie w nieruchomości dla wytrawnych
Film
Hermanis piętnuje źródło rosyjskiego faszyzmu u Dostojewskiego. Pisarz jako kibol
Film
Polskie dokumentalistki triumfują na Krakowskim Festiwalu Filmowym
Film
Nie żyje Loretta Swit, major "Gorące Wargi" z serialu "M*A*S*H"
Film
Cannes 2025: Złota Palma dla irańskiego dysydenta