Nie, ona była niemal gotowa. Andrzej montował ją w czasie zdjęć, na bieżąco, z kilkoma montażystkami. Materiał wymagał tylko drobnych korekt, udźwiękowienia, podłożenia kilku aktorskich dialogów. No i oczywiście opracowania muzycznego. Problemem była współczesna część.
Podobno sam Munk miał z nią kłopot.
Część obozowa była bardzo mocna. Andrzej szukał więc kogoś, kto wymyśliłby mu równie dobrą opowieść na statku i finał filmu. Wiem, że rozmawiał z różnymi pisarzami, z autorką powieści Zofią Posmysz, z Jerzym Andrzejewskim, z Kazimierzem Rudzkim, z Jerzym Stefanem Stawińskim, który zresztą był w tym czasie kierownikiem literackim Kamery. Wszyscy mu odmawiali, nie czuli się na siłach, by zmierzyć się z tym wyzwaniem. Ja miałem prosty pomysł: nie dopowiadać niczego, nie tworzyć żadnego dalszego ciągu. Ze zdjęć, które Andrzej z operatorem Kajtkiem Winiewiczem zrobili na początku prac, na „Batorym", chciałem zrobić stop-klatki.
Potrzebny był tylko ktoś, kto napisałby poetycki komentarz. Kazimierz Brandys podpowiedział mi Wiktora Woroszylskiego. Ten zgodził się natychmiast. Uporał się z tekstem bardzo szybko.
Jak długo pracował pan nad „Pasażerką"?
Kilka miesięcy. Praktycznie zupełnie sam, tylko z montażystką Zosią Dwornik. Wybraliśmy zdjęcia do stop-klatek i układaliśmy je tak, by zmieścił się na nich komentarz. Ani razu w tym czasie nie kontaktowałem się z zespołem. Ze starej ekipy został tylko Wilek Hollender. Myśmy wtedy mieli za sobą kilka wspólnych filmów, a on zaczynał przygotowywać z Hoffmanem „Prawo i pięść". Ale dał mi dobrego zastępcę i sam stale nad „Pasażerką" czuwał. Muzykę napisał Tadeusz Baird. Komentarz czytał Tadeusz Łomnicki. Pamiętam też, że bardzo szybko została zrobiona wersja angielska, którą nagrał aktor brytyjski, bo zespół zgłosił film na festiwal canneński.
W Cannes „Pasażerka" dostała specjalne wyróżnienie jury i prestiżową nagrodę międzynarodowej krytyki. Ale pana tam nie było. Dlaczego?
Takie tam stare sprawy. Kiedy przyszło zaproszenie, zadzwonił do mnie Bossak: „Proszę pana, pan robi w tej chwili film, prawda? To pan pewnie nie będzie miał czasu pojechać do Francji?". Zrozumiałem natychmiast, odpowiedziałem: „Oczywiście, nie będę miał czasu". „To ja pojadę ze Stawińskim" – zapowiedział Bossak. I pojechali. Dostałem tylko potem plik świetnych recenzji. I tak się skończyła moja rola w „Pasażerce".
Nie wyróżnił pan nawet swego nazwiska w czołówce.
To jest film Andrzeja. I ja go kończyłem dla niego.
Skończył pan „Pasażerkę" jego zdjęciem.
Tak. Andrzej siedzi przy kamerze, poważny, zamyślony. Wie pani, dzisiaj myślę, że popełniłem błąd. Miałem tyle jego prywatnych zdjęć z różnych okazji. On był człowiekiem pogodnym, o uroczym uśmiechu i niezwykłym wdzięku. Może trzeba go było pokazać jakoś inaczej? Bo przecież jego filmy też były pełne humoru, dowcipu, delikatnej ironii.
A jak dzisiaj myśli pan o Munku, to...?
Brakuje mi jego wrażliwej inteligencji. Podejrzewam, że gdyby Andrzej żył, polskie kino wyglądałoby inaczej. Odcisnąłby na nim bardzo silne piętno. Bo to był wybitny talent. Wielka szkoda... I reżysera, i człowieka.
Październik 2011