80 lat temu, 2 marca 1933 roku, odbyła się premiera filmu King Kong. Tekst z archiwum "Rzeczpospolitej", z dodatku "Samoloty i ludzie"
Niewielu z nich wiedziało, że pilot samolotu Merian Cooper kilkanaście lat wcześniej odznaczył się w bojach z o wiele groźniejszym potworem – Armią Czerwoną.
„Lot aeroplanów nad stacją stawał się coraz bardziej stromy, frasobliwie terkotały w wyżynie, opadały, kreśliły obręcze i słońce różowym promykiem nakładało się na blaski ich skrzydeł. Tam w lesie doczekaliśmy nierównej bitwy między Paszką Trunowem a majorem amerykańskiej służby Reginaldem Fauntleroy. Major i jego trzej miotacze bomb pokazali swą biegłość w tej bitwie. Opuścili się do trzystu metrów i rozstrzelali z kaemów najpierw Andriuszkę, a potem Trunowa” – opisywał w „Armii Konnej” walkę lotników z Eskadry Kościuszkowskiej z Kozakami Budionnego Izaak Babel. Trunow naraził się na bój z aeroplanami, bo jak zwykle mitrężył czas z jeńcami, wyławiając spośród nich oficerów: „... szwadronowy z kupy łachów wybrał czapkę z lampasem i wcisnął ją staremu na głowę. – W sam raz – wymamrotał Trunow, przysuwając się i postękując – w sam raz... – i wsunął jeńcowi szablę w gardło”.
Babel się mylił. Zarówno dowódca eskadry, jak i Cooper oraz inni młodzi Amerykanie, którzy w niej walczyli, nie byli lotnikami „w amerykańskiej służbie”, lecz polskimi oficerami. Historia niezwykłej jednostki, do której się zaciągnęli, zaczęła się w 1779 r., gdy podczas bitwy pod Savannah pradziad Meriana Coopera pułkownik John Cooper wyniósł spod ognia śmiertelnie rannego gen. Kazimierza Pułaskiego. Pamięć o tym, kultywowana w rodzinie, nakazywała odwdzięczyć się Polakom za ich udział w amerykańskiej wojnie o niepodległość. Ale ów dług mógł spłacić dopiero urodzony w 1893 r. na Florydzie Merian Caldwell Cooper, dziennikarz, od 1917 r. pilot walczących we Francji amerykańskich sił powietrznych.
Po zawieszeniu broni, zamiast wrócić za ocean, wyruszył z sojuszniczym transportem mąki dla Lwowa. W maju 1919 r. zaproponował marszałkowi Piłsudskiemu, że jako lotnik wstąpi do polskiego wojska i zwerbuje jeszcze kilku ochotników. Naczelnik, początkowo sceptyczny, dał się przekonać. „Płomienne, świdrujące oczy Marszałka patrzyły na mnie przez sekundę, a potem wstał i uścisnął mi rękę” – wspominał Amerykanin.