Galaktyka Lucasa, czyli uniwersum „Gwiezdnych wojen”

Galaktyczne szaleństwo rozpoczęło się „dawno, dawno temu...” – czyli już 46 lat temu, wraz z premierą filmu „Gwiezdne wojny. Epizod IV: Nowa nadzieja” w reżyserii George’a Lucasa.

Publikacja: 15.06.2023 21:00

Kadr z filmu „Gwiezdne wojny. Epizod IV: Nowa nadzieja” (1977 r.), reż. George Lucas

Kadr z filmu „Gwiezdne wojny. Epizod IV: Nowa nadzieja” (1977 r.), reż. George Lucas

Foto: AFP

Przez ostatnie 46 lat do kin trafiały kolejne filmy, „starwarsowa franczyza” rozrastała się. Dziś uniwersum „Gwiezdnych wojen” to nie tylko filmy pełnometrażowe, ale też seriale, animacje, książki, komiksy, gry, wszelkie gadżety z logo „Star Wars”, a nawet... rzesze wyznawców jediizmu. Galaktyka wymyślona przez George’a Lucasa nieustannie się rozrasta – niczym wszechświat – a jej wartość przekroczyła dziesiątki miliardów dolarów.

Pomysł na „Star Wars” kiełkował w głowie Lucasa przez lata... W 1962 r., a zatem 15 lat przed premierą „Nowej nadziei” – pierwszego filmu z serii „Gwiezdne wojny” – ukazała się „Galaktyka Gutenberga” Marshalla McLuhana. Głównym tematem książki był wpływ wynalezienia druku na kulturę Europy i świadomość człowieka. Przedpiśmiennej umysłowości oralnej McLuhan przeciwstawił umysłowość piśmienniczą, podkreślając przełomowość wynalazku XV-wiecznego rzemieślnika z Moguncji. Johannes Gutenberg, dzięki stworzeniu pierwszej przemysłowej metody druku, dokonał rewolucji w szeroko rozumianej kulturze, George Lucas zaś odmienił XX-wieczne kino i kulturę masową. Choć porównanie ich dokonań może wydać się nadużyciem, to analogii jest więcej: obaj, gdy rozpoczynali dzieło życia, nie przewidywali aż takich konsekwencji; obaj powzięli ten trud dla... pieniędzy. Im też w powszechnym mniemaniu przypisuje się wszelkie zasługi, a przecież w obu przypadkach oni tylko zapoczątkowali pewien proces. Ba! Oni jedynie uruchomili tę machinę przemian, a za dziełami ich życia stali najbliżsi współpracownicy i rzesze naśladowców.

Czytaj więcej

Fenomen „Gwiezdnych wojen”

Popularność sagi Lucasa jest dziś zjawiskiem na skalę światową. To fenomen kinematograficzny, technologiczny, kulturowy i socjologiczny. „Gwiezdne wojny” są silnie zakorzenione w kulturze masowej – trudno zliczyć nawiązania do tych filmów np. we współczesnym kinie, serialach telewizyjnych, a nawet reklamach (choćby z wykorzystaniem słynnego zawołania rycerzy Jedi: „Niech Moc będzie z tobą!” czy postaci mrocznego Lorda Vadera). Niemal każdy zetknął się z uniwersum „Star Wars”. Zanim jednak odkryjemy jego tajemnice, warto cofnąć się do momentu „wielkiego wybuchu” w wyobraźni George’a Lucasa.

Teoria wielkiego wybuchu

Trzeba zacząć od tego, że George jako dziecko i nastolatek był raczej nieśmiały. Choć miał zaufaną grupę kolegów w Modesto w Kalifornii, gdzie dorastał, to najchętniej czas wolny spędzał w samotności, zanurzając się w lekturze ulubionych komiksów. Przyszły wizjoner kina urodził się 14 maja 1944 r., a zatem jego młodość przypadła na lata powojennego boomu gospodarczego w USA. Ale był to także czas tzw. zimnej wojny, gdy groźba nuklearnej zagłady wydawała się coraz bardziej realna, a wyścig zbrojeń między Stanami Zjednoczonymi a ZSRR przyspieszył podbój kosmosu. Był to więc czas pierwszych lotów w kosmos, lądowania Amerykanów na Księżycu, a tym samym gwałtownego wzrostu zainteresowania zwykłych ludzi tą tematyką. W codziennym obiegu pojawiły się informacje o: kosmitach, Marsjanach, groźbie inwazji z kosmosu, rzekomo widzianych UFO. Rosnące zainteresowanie tą tematyką doskonale wykorzystały mass media oraz kultura popularna – powstawały nowe komiksy, powieści i seriale science fiction. To zaś napędzało wyobraźnię Lucasa. Nie powinno więc nas dziwić, że młody George wybrał studia filmowe.

Szturmowcy z Legionu 501 to największa organizacja kostiumowa na świecie, zrzeszająca tysiące fanów,

Szturmowcy z Legionu 501 to największa organizacja kostiumowa na świecie, zrzeszająca tysiące fanów, którzy biorą udział m.in. w promocjach związanych ze „Star Wars”

Foto: Perry van Munster / Alamy Stock Photo BEW

Debiutem kinowym Lucasa był antytotalitarny „THX 1138” (1971 r.), popularność jako reżyser zyskał zaś dzięki młodzieżowemu filmowi „Amerykańskie graffiti” (1973 r.). Zasłynął jednak „Gwiezdnymi wojnami” (choć nie reżyserował wszystkich części), był także pomysłodawcą filmów i serialu o przygodach Indiany Jonesa. Lucas – reżyser, scenarzysta, producent – założył również firmy: LucasFilm (produkcja filmów), Industrial Light and Magic (efekty specjalne) oraz LucasArts (gry komputerowe).

Pomysł „Gwiezdnych wojen” powstał w głowie Lucasa we wczesnych latach 70. I ulegał wielokrotnym zmianom. Warto podkreślić, że efekt końcowy nie był dziełem jednego człowieka – pracował na niego sztab ludzi. Ponadto Lucas czerpał garściami z dorobku literatury i kina. W książce Chrisa Taylora „»Gwiezdne wojny«. Jak podbiły wszechświat?” (Znak Horyzont 2015; poniższe cytaty zostały zaczerpnięte z tej publikacji) czytamy m.in., że „»Gwiezdne wojny« wydają się ogromną, obejmującą cały wszechświat, mityczną epopeją. Albo raczej rodzinną baśnią, osadzoną »dawno, dawno temu w odległej galaktyce«. Chyba że jest to opowieść samurajska albo może film przygodowy, przypominający klimatem kino o tematyce II wojny światowej”.

Trudno też nie dostrzec wpływu twórczości J.R.R. Tolkiena i jego uniwersum Śródziemia z „Władcy Pierścieni”: Obi-Wan Kenobi jako „międzygalaktyczny Gandalf”; walka Luke’a Skywalkera i jego kosmicznych przyjaciół, rebeliantów, z Imperium i Imperatorem niczym podróż Drużyny Pierścienia do Mordoru, by unicestwić jego władcę Saurona – uosobienie Zła.

Czytaj więcej

"Indiana Jones i artefakt przeznaczenia”: Zmierzch Indiany Jonesa

Nie można również pominąć inspiracji mitem, co widać choćby w tzw. motywie podróży bohatera – rozumianej i dosłownie, i jako droga przemiany, ewolucji osobowości, dojrzewania (Luke Skywalker wyrusza w taką podróż). Równie istotny jest motyw walki syna z ojcem (odwołanie do mitu o Zeusie), jak również powołanie postaci mentora – nauczyciela, przewodnika oraz opiekuna głównego bohatera (mistrzem Luke’a był najpierw Obi-Wan Kenobi, później zaś Yoda). Zainteresowanych tym zagadnieniem odsyłam do świetnego dokumentu „»Gwiezdne wojny«. Sekrety sagi” (reż. Kevin Burns, 2007 r.).

Na pewno Lucas znalazł też natchnienie w filmach Akiry Kurosawy. Co ciekawe, jedną z głównych ról – mistrza Jedi, Obi-Wana Kenobiego – w roku 1977 miał zagrać Toshiro Mifune, najlepszy aktor Kurosawy, do dziś kojarzony z rolami szlachetnych samurajów. O innych filmowych inspiracjach pisze Chris Taylor: „Nocny nalot” (1955), „Eskadra 633” (1964) czy „Tora! Tora! Tora!” (1970) – „to tytuły, które Lucas nagrywał i ciął, aby tworzyć z nich doskonałe pojedynki powietrzne stanowiące podstawę wszystkich efektów specjalnych »Gwiezdnych wojen« (kręconych zresztą przez tego samego operatora, który pracował przy »Nocnym nalocie«). Jeśli dobrze się przyjrzeć, można dostrzec wpływ wojny na całą sagę. Jest widoczny w jednoosobowych myśliwcach, hełmach i butach rebeliantów, zmodyfikowanych brytyjskich pistoletach maszynowych Sterling u szturmowców, półautomatycznym niemieckim Mauserze C96 Hana Solo czy... wysokim faszyście w czarnej masce gazowej” (chodzi oczywiście o postać Dartha Vadera). Naprawdę z wielu inspiracji poskładał Lucas te gwiezdne puzzle. Sam się nie spodziewał, że wraz z premierą pierwszego filmu tak wiele się zmieni.

Gwiezdna saga

Oryginalny film „Gwiezdne wojny” (jeszcze bez podtytułu „Epizod IV: Nowa nadzieja”, który dodano w 1980 r.) miał premierę 25 maja 1977 r. Ale rok wcześniej wydano adaptację książkową autorstwa Alana Deana Fostera (jako ghostwriter). Zgodnie z wypowiedzą Fostera, udzieloną magazynowi „Empire”, w przypadku gdyby film nie odniósł znaczącego sukcesu, planowano niskobudżetową kontynuację na podstawie jego książki „Spotkanie na Mimban”. „Gwiezdne wojny” okazały się jednak przebojem kinowym, dzięki czemu nakręcono dwa kolejne filmy o uprzednio zaplanowanej fabule: „Gwiezdne wojny. Epizod V: Imperium kontratakuje” (reż. Irvin Kerhner, premiera: 21 maja 1980 r. – nie tylko moim zdaniem to najlepsza z wszystkich zrealizowanych do dziś części) oraz „Gwiezdne wojny. Epizod VI: Powrót Jedi” (reż. Richard Marquand, premiera: 25 maja 1983 r.).

Świat ogarnęło „starwarsowe” szaleństwo. Fani musieli czekać aż do 1993 r. na wiadomość, że powstanie wreszcie trylogia poprzedzająca znane już wydarzenia z części IV–VI. Wszystkie trzy prequele wyreżyserował Lucas i – w największym skrócie – opowiadają one historię ojca Luke’a i Lei, Anakina Skywalkera, późniejszego Lorda Vadera. Kolejno były to: „Mroczne widmo” (premiera: 19 maja 1999 r.), „Atak klonów” (premiera: 16 maja 2002 r.) oraz „Zemsta Sithów” (premiera: 15 maja 2005 r.). Seria zapewniła ogromny sukces kasowy nie tylko Lucasowi, ale wszystkim osobom zaangażowanym w produkcję, a aktorom grającym główne postaci – filmową karierę i nieśmiertelność. Bez wątpienia największy sukces stał się udziałem Harrisona Forda wcielającego się w postać zawadiaki i przemytnika Hana Solo.

Na planie „Nowej nadziei” (1977 r.). Od lewej: Mark Hamill, George Lucas oraz roboty C-3PO (Anthony

Na planie „Nowej nadziei” (1977 r.). Od lewej: Mark Hamill, George Lucas oraz roboty C-3PO (Anthony Daniels) i R2-D2 (Kenny Baker)

Foto: Archives du 7e Art/Lucasfilm BEW

Filmy obu trylogii zawierają wiele powtarzających się motywów, które je ze sobą scalają. Wystarczy przywołać choćby kilka: w pierwszych częściach obu serii (epizody I oraz IV) mistrz głównego bohatera ginie (Qui-Gon Jinn i Obi-Wan Kenobi); w epizodach II i V główna postać traci prawą dłoń (Anakin i jego syn Luke – to zarazem motyw rodowego piętna); w pierwszych częściach obu trylogii kluczowi bohaterowie (Anakin i Luke) na początku są ukazani nie jako uczniowie Jedi, ale jako zwykli śmiertelnicy, którzy dopiero dostaną szansę na szkolenie; w ostatnich częściach obu trylogii bohaterowie posiadają już ogromne umiejętności posługiwania się Mocą, tyle że Anakin przechodzi na jej ciemną stronę, Luke zaś zostaje rycerzem Jedi; pierwsza scena każdego z filmów przedstawia przelatujący statek kosmiczny: w epizodach I–III jest to jednostka republikańska, w epizodach IV–VI zaś to imperialny Gwiezdny Niszczyciel (do tego motywu nawiązują książki Timothy’ego Zahna, które również zaczynają się taką sceną). Natomiast zdanie: „Dawno, dawno temu w odległej galaktyce...”, rozpoczynające każdy z filmów (również kolejne cykle i filmy z uniwersum), jest jedyną wskazówką co do miejsca i czasu akcji wobec naszej rzeczywistości. Powróćmy zatem z kosmicznych przestworzy na Ziemię.

Trójca święta, czyli stwórca, franczyza i fani

Takiego porównania użył sam George Lucas w 2008 r. w wywiadzie dla „Total Film Magazine”. Powiedział wówczas: „Jestem ojcem naszego filmowego świata »Gwiezdnych wojen« – kinowej rozrywki, filmów pełnometrażowych i seriali telewizyjnych. Zajmuję się organizacją, szkoleniem ludzi. Jestem ojcem, to moja praca. Ale mamy też grupę licencyjną, która zajmuje się grami, zabawkami i całą resztą. Nazywam to synem – a on robi głównie to, co mu się podoba. Mamy też trzecią grupę, ducha świętego, czyli blogerów i fanów. Oni stworzyli swój własny świat. Martwię się o świat ojca. Syn i duch święty mogą iść własną drogą”.

Lucas usunął się w cień, kiedy 30 października 2012 r. wytwórnia LucasFilm, odpowiedzialna za dotychczasowe epizody serii, została sprzedana za ponad 4 mld dolarów korporacji The Walt Disney Company, która zapowiedziała kolejne filmy z uniwersum „Star Wars” (pierwszy z nich – „Przebudzenie Mocy” z roku 2015 – wyreżyserował J.J. Abrams). Niestety, każdy kolejny film był coraz słabszy... a na prawdziwe przebudzenie mocy „Star Wars” musieliśmy czekać aż do serialu „The Mandalorian”.

Chris Taylor, by pokazać zasięg oddziaływania sagi (a konkretnie jej pierwszych sześciu epizodów), w swej monografii przywołuje wypowiedź rzecznika LucasFilm: „Nie wiemy, jak wiele osób widziało któreś »Gwiezdne wojny« w kinie, ale wiemy, że odnotowano około 1,3 miliarda wejść na wszystkie sześć filmów na całym świecie”. Autor cytowanej książki dopowiada: „Rozsądnie byłoby dodać do tego kolejny miliard seansów domowych, sądząc po 6 mld dolarów dochodów ze sprzedaży kaset VHS i płyt DVD w ciągu lat. Nie są w to wliczone wypożyczalnie wideo ani ogromny rynek pirackich kopii. Ile miliardów osób obejrzało ponadto film w telewizji, klip reklamowy albo kupiło licencjonowany towar z ogromnej, wartej 32 mld dolarów masy zalewającej planetę?”. Galaktyka Lucasa objęła swym zasięgiem miliardy ludzi!

Nie mniej ważne od oryginalnych trylogii są animacje, książki, komiksy, gry i wszelkie gadżety z logo „Star Wars”. To tzw. Expanded Universe, czyli rozszerzony wszechświat, franczyza, która zawiera w sobie wszystkie oficjalnie licencjonowane materiały. Książki, których do dziś powstało ok. 200, a na język polski przetłumaczono większość z nich, najczęściej skupiają się na wydarzeniach poprzedzających lub następujących bezpośrednio po akcji filmów. I wprowadzają wielu nowych bohaterów, których losy wciągają kolejne pokolenia fanów. Do franczyzy należą także popularne animacje – np. serial „Star Wars. Rebelianci” – oraz dziesiątki komiksów, gier komputerowych, wideo i na konsole, a nade wszystko gadżety (od zestawów klocków Lego i kart z wizerunkami głównych postaci, poprzez ubrania, po kolekcje figurek i zabawki).

Czytaj więcej

Fenomen „Star Treka”

Nie zapominajmy także o ścieżce dźwiękowej do sagi – muzykę skomponowaną przez Johna Williamsa zalicza się dziś do kanonu muzyki filmowej, a zawierające ją płyty CD sprzedały się w milionach egzemplarzy (motyw z „Marszu imperialnego” przeniknął nawet do świata reklamy, co dobitnie świadczy o sile jego rozpoznawalności). „Star Wars” to wszechświat, „który sprzedawał (i nadal sprzedaje) na całym świecie produkty warte 32 mld dolarów (biorąc pod uwagę sprzedaż biletów, licencje i inne źródła dochodów, »Gwiezdne wojny« wygenerowały w latach 1977–2013 prawdopodobnie ponad 40 mld dolarów dochodu)”.

Nie byłoby tego sukcesu, gdyby nie „duch święty”, czyli fani. Ten fandom jest nieustannie odnawiany i zasilany przez kolejne pokolenia. „»Gwiezdne wojny« mają miliony niezwykle oddanych akolitów: kolekcjonerów i stowarzyszenia kostiumowe, konstruktorów droidów i miłośników mieczy świetlnych, parodystów i satyryków – a większość tych grup w nieoczekiwany sposób stała się częścią samej franczyzy”.

Jedną z takich grup stworzył Albin Johnson – pomysłodawca i założyciel legionu szturmowców, tzw. Fightin’ 501. „Pomysł Johnsona miał znacznie dalszy zasięg niż granice jego kraju. Legion 501 jest dziś rozpoznawalny jako największa organizacja kostiumowa świata. Posiada aktywnych członków w 53 krajach na pięciu kontynentach, a jego struktura dzieli się na 67 lokalnych garnizonów i 29 przyczółków (jednostki obejmujące mniej niż 25 członków). Kobiety stanowią jedną czwartą żołnierzy. (...) Obecnie 501st liczy 6583 żołnierzy” (dane z 2015 r.). Legiony szturmowców mają własną strukturę dowodzenia, wybierają oficerów zarówno na szczeblu lokalnym, jak i międzynarodowym. Większość członków samodzielnie przygotowuje swoje kostiumy, wydając na materiały setki dolarów. W 2004 r. Legion 501 po raz pierwszy pojawił się w powieści z uniwersum – w „Rozbitkach z Nirauan” Timothy’ego Zahna (notabene jednego z najlepszych autorów książek z logo „Star Wars”). Owi legioniści biorą udział w uroczystych premierach kolejnych filmów z sagi, konwentach fanowskich, organizują szkolenia i zbiórki pieniędzy na cele dobroczynne. „Kosmiczni żołnierze stali się najgorętszą atrakcją w najgorętszej franczyzie na planecie”. Jest jednak jeszcze coś, co tak pociąga rzesze kolejnych wielbicieli uniwersum „Star Wars”.

Niech Moc będzie z tobą!

„Gwiezdne wojny” jako opowieść o walce dobra ze złem oparte są na koncepcji Mocy – energii, która może być kontrolowana przez kogoś obdarzonego wrodzoną zdolnością i odpowiednio wytrenowanego, aby móc z niej korzystać. Moc może być użyta, aby przesuwać przedmioty, czytać i kontrolować myśli, a nawet wpływać na przebieg bitew. Można się tu dopatrzeć pewnych inspiracji np. mitologią indyjską. Oto bowiem w galaktyce Lucasa istnieje zakon Jedi – światłych rycerzy jasnej strony Mocy, stojących na straży pokoju. Wielu upadłych Jedi, którzy opuścili zakon, pogrążyło się w chaosie. Mroczni Jedi utworzyli w zamierzchłych czasach imperium Sithów, które kusiło kolejnych adeptów ciemnej strony. Po jego unicestwieniu ostatni lordowie Sith w ukryciu czekali na odpowiednią chwilę, aby znów zawładnąć galaktyką (rządy Imperatora). Dobro i zło są w „Gwiezdnych wojnach” przedstawione jednoznacznie, jednak to nie znaczy, że opisywany świat jest czarno-biały: nawet Jedi (w tym mistrz Yoda) mają swoje słabości. Nawet Lord Vader nie jest w istocie zły – jest zwykłym człowiekiem, który uległ mocy zła. „Gwiezdne wojny” to także opowieść o sile tkwiącej w miłości: czego nie mogli dokonać najlepsi i najpotężniejsi rycerze Jedi – pokonanie Sithów – dokonuje się dzięki miłości syna do ojca oraz ojca do syna. Dobro zwycięża.

Od lat gadżety związane z uniwersum „Star Wars” kupują kolejne pokolenia fanów. Ten rynek wart jest

Od lat gadżety związane z uniwersum „Star Wars” kupują kolejne pokolenia fanów. Ten rynek wart jest dziesiątki miliardów dolarów

Foto: Patti McConville / Alamy Stock Photo BEW

Jak czytamy u Chrisa Taylora, „założeniem Lucasa zrealizowanym w jego filmach było jednak wydobycie esencji wierzeń religijnych, które już istniały, a nie tworzenie nowych. »Mając świadomość kierowania filmu do młodej publiczności, chciałem powiedzieć prostymi słowami, że Bóg istnieje i że istnieje zarówno dobro, jak i zło« – powiedział Lucas swojemu biografowi Dale’owi Pollockowi. – »Masz wybór między nimi, ale świat jest lepszy, jeśli staniesz po stronie dobra«. Idea Mocy jest na tyle podstawowa, że wydaje się powszechnie atrakcyjna: religia epoki świeckiej idealnie dostosowana do naszych czasów ze względu na oszczędność szczegółów. (...) W filmie Obi-Wan Kenobi tłumaczy jej istnienie Luke’owi Skywalkerowi: »Moc jest tym, co daje Jedi ich siłę. To pole energii żywych istot, które nas otacza i przenika, i spaja galaktykę w jedną całość«”. Na ową Moc i kodeks rycerzy Jedi składało się więc trochę chrześcijaństwa i trochę buddyzmu. To wiedza tajemna, którą mogą posiąść nieliczni...

Nie dziwi więc, że kiedy George Lucas kręcił prequele „Gwiezdnych wojen”, zrodziła się oddolna inicjatywa stworzenia Kościoła Jedi. Wszystko zaczęło się w 2001 r. w Nowej Zelandii podczas spisu ludności. Gdy pytano ankietowanych Nowozelandczyków o wyznanie, ponad 53 tys. z nich odpowiedziało: „Jedi”. Potem dołączyli do nich Australijczycy, Kanadyjczycy, Czesi etc. Najwięcej „wyznawców” Kościoła Jedi mieszka w Wielkiej Brytanii – ponad 400 tys. Skrzykują się na internetowych forach, próbują tworzyć zręby religijnej wspólnoty, ale de facto to kolejna grupa fanów „Gwiezdnych wojen”, która rozpoznaje się za pomocą maksymy: „Niech Moc będzie z tobą!”. To zdanie weszło do powszechnego użytku niemal we wszystkich językach świata. Jego sens przetrwa zapewne dłużej niż Kościół Jedi.

Przez ostatnie 46 lat do kin trafiały kolejne filmy, „starwarsowa franczyza” rozrastała się. Dziś uniwersum „Gwiezdnych wojen” to nie tylko filmy pełnometrażowe, ale też seriale, animacje, książki, komiksy, gry, wszelkie gadżety z logo „Star Wars”, a nawet... rzesze wyznawców jediizmu. Galaktyka wymyślona przez George’a Lucasa nieustannie się rozrasta – niczym wszechświat – a jej wartość przekroczyła dziesiątki miliardów dolarów.

Pomysł na „Star Wars” kiełkował w głowie Lucasa przez lata... W 1962 r., a zatem 15 lat przed premierą „Nowej nadziei” – pierwszego filmu z serii „Gwiezdne wojny” – ukazała się „Galaktyka Gutenberga” Marshalla McLuhana. Głównym tematem książki był wpływ wynalezienia druku na kulturę Europy i świadomość człowieka. Przedpiśmiennej umysłowości oralnej McLuhan przeciwstawił umysłowość piśmienniczą, podkreślając przełomowość wynalazku XV-wiecznego rzemieślnika z Moguncji. Johannes Gutenberg, dzięki stworzeniu pierwszej przemysłowej metody druku, dokonał rewolucji w szeroko rozumianej kulturze, George Lucas zaś odmienił XX-wieczne kino i kulturę masową. Choć porównanie ich dokonań może wydać się nadużyciem, to analogii jest więcej: obaj, gdy rozpoczynali dzieło życia, nie przewidywali aż takich konsekwencji; obaj powzięli ten trud dla... pieniędzy. Im też w powszechnym mniemaniu przypisuje się wszelkie zasługi, a przecież w obu przypadkach oni tylko zapoczątkowali pewien proces. Ba! Oni jedynie uruchomili tę machinę przemian, a za dziełami ich życia stali najbliżsi współpracownicy i rzesze naśladowców.

Pozostało 92% artykułu
Film
Kryzys w polskiej kinematografii. Filmowcy spotkają się z ministrą kultury
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Film
Najbardziej oczekiwany serial „Sto lat samotności” doczekał się premiery
Film
„Emilia Perez” z największą liczbą nominacji do Złotego Globu
Film
Europejskie Nagrody Filmowe: „Emilia Perez” bierze wszystko
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Film
Harry Potter: The Exhibition – wystawa dla miłośników kultowej serii filmów