Świetna czeska filmoznawczyni i krytyczka filmowa została dyrektorką artystyczną festiwalu w Karlowych Warach w 1994 roku. Czeska impreza odbywała się od 1946 roku, ale w połowie lat dziewięćdziesiątych nie był to festiwal znaczący. Zaoralova, razem z powołanym wówczas na dyrektora aktorem Jiřím Bartošką mozolnie budowali jego świetną, międzynarodową pozycję. Kryształowy Glob stał się ważną nagrodą w świecie filmu, a do Karlowych Warów zaczęły przyjeżdżać wielkie gwiazdy i znakomici reżyserzy. Zaoralova i Bartoska szczycili się tym, że gościli - jak pisano w Czechach: Meryl Streepovą, Helen Mirrenovą, Judy Denchovą, Roberta Redforda, Roberta De Niro, Michaela Douglasa czy Johna Malkovich. Przyjeżdżali też reżyserzy, jak William Friedkin, Stephen Frears, Oliver Stone czy Franco Zeffirelli. Przede wszystkim jednak Zaoralova postawiła na prezentację kina z naszego rejonu – z krajów postkomunistycznych. W 2010 roku na stanowisku dyrektora artystycznego zastąpił ją Karel Och, ale do końca była ona doradczynią i dobrym duchem tej imprezy.
Ewa Zaoralova miała odznaczenia czeskie, francuskie, także polskie. Ale największą nagrodą były dla niej tłumy na festiwalu, 700 dziennikarzy, 140 tysięcy sprzedanych biletów. Młodzież, która wysiadywała pod salami kinowymi czekając na wolne miejsca.
Eva Zaoralova kochała polskie kino. Kiedy spotykałyśmy się, narzekała: „Często nie mogę dostać tego, co mi się podoba, bo reżyserzy wolą zgłaszać swoje filmy do konkursów w Cannes czy Wenecji. Potem nierzadko okazuje się, że ich obrazy są tam odrzucane, a na udział w naszym festiwalu jest już za późno”. Miała świetny filmowy gust, pokazywała m.in. „Cześć, Tereska” Roberta Glińskiego, „Symetrię” Konrada Niewolskiego, „Mojego Nikifora” Krzysztofa Krauzego, który zresztą ten festiwal wygrał czy „Proste rzeczy” Grzegorza Zaricznego. Pamiętam, jaka szczęśliwa była, gdy zaprosiła do konkursu trudny, ale znakomity film Andrzeja Barańskiego „Parę osób, mały czas” Andrzeja Barańskiego o relacjach pisarza Mirona Białoszewskiego i niewidomej poetki Jadwigi Stańczakowej. I o czasach politycznego zniewolenia, w których ludzie uciekali w kulturę i życie intelektualne.
— Popłakałam się podczas projekcji ze wzruszenia, ale nie ukrywam, że trochę się bałam, jak „Parę osób, mały czas” zostanie odebrane na festiwalu — mówiła mi Zaoralova — Nie byłam pewna, czy zachodnich widzów wciągnie sposób opowiadania Barańskiego. Czesi, podobnie, jak Polacy, rozumieją, jak ważne były w czasach socjalizmu prywatne spotkania intelektualistów i studentów, gdzie dyskutowało się o polityce, literaturze, życiu. Te dyskusje zastępowały nam przecież przez lata publiczne debaty, których nie mogliśmy prowadzić. Obawiałam się jednak, czy potrafią rozsmakować się w tym filmie Francuzi, Włosi, Hiszpanie.
Potrafili, podobnie jak w tytułach pokazywanych w sekcji „West of the East” poświęconej wyłącznie obrazom z krajów postkomunistycznych.