Może dlatego rzadko staje przed kamerą, a czasem znika z publicznego życia na miesiące, a nawet lata. Ale teraz nie pozwoli sobie na to. Podczas zakończonego niedawno festiwalu w Berlinie promował swój ostatni film „Aż poleje się krew”. A już 24 lutego, w niedzielny wieczór, pojawi się w Kodak Theatre na Oscarowej gali. Jako jeden z faworytów.
W tym obrazie stworzył wielką kreację. Zagrał Daniela Plainview, który na początku XX wieku buduje naftowe imperium. W otwierającej film, 20-minutowej sekwencji nie pada wiele słów. Widz obserwuje jego zmagania z wrogą, skalistą ziemią, która nie chce łatwo oddać swoich skarbów – srebra i ropy. Widzi potworny wysiłek, zawziętość i determinację drążącego wykopy człowieka. I właściwie wie już o nim wszystko.
„Aż poleje się krew”, który wchodzi na nasze ekrany 29 lutego, jest opowieścią o „gorączce nafty”, ale przede wszystkim o przeraźliwej żądzy bogactwa i władzy. O chciwości i spotęgowanej do potęgi ambicji, która uwalnia to, co w człowieku najgorsze. Daniel Day-Lewis gra rolę mężczyzny bez skrupułów, który idzie do celu po trupach. Z roku na rok staje się coraz bardziej bogaty, coraz bardziej bezwzględny i coraz bardziej samotny. Zamienia się w bestię, która nie potrafi zachować człowieczeństwa nawet w kontakcie z synem. Przychodzi moment, gdy Plainview staje się nam obcy. Jest uosobieniem zła. Przestajemy go rozumieć i doszukiwać się w nim nawet tragizmu.
Day-Lewis gra tę rolę tak prawdziwie i przejmująco, że momentami przechodzą po plecach ciarki. Taka gra musi go spalać. Zwłaszcza że – jak sam twierdzi – bardzo głęboko identyfikuje się ze swoimi bohaterami. 50-letni aktor jest postacią tyleż barwną i niezwykłą, co tajemniczą i nieodgadnioną. Wysoki, z pociągłą twarzą, długimi, niespecjalnie zadbanymi włosami. Rozmawiałam z nim dwa razy – kilka lat temu, gdy promował film Rebeki Miller „Ballada o Jacku i Rose”, i podczas ostatniego festiwalu berlińskiego. Za każdym razem był spokojny, z dystansem, stonowany. Ale przecież on sam mówi, że wszedł w nowy, dojrzały okres życia. A w przeszłości różnie bywało.
Urodził się w Londynie, ale dorastał w Irlandii. Pochodzi z artystycznej rodziny. Jego dziadek Sir Michael Balcon był producentem filmowym, który zakładał słynne Ealing Studios, matka Jill była aktorką, ojciec Cecil Day-Lewis – interesującym poetą. Chłopiec, razem ze swoją starszą siostrą Tamasin (dzisiaj reżyserką dokumentalistką), spędził pierwsze lata życia w dużym domu w Kensington. Nie był jednak łatwym dzieckiem. Więcej czasu niż w prywatnej szkole spędzał na ulicy.