Na tym tle chlubnym wyjątkiem okazał się jedynie „Mortal Kombat” (1995). Ekranizacja gry opartej na takim samym pomyśle co „Uliczny wojownik”, zarobiła w kinach ponad 100 milionów dolarów. Tym razem filmowcy nie kombinowali - postawili na czystą akcję.
Od tego czasu powstało kilkadziesiąt różnych adaptacji. Oglądaliśmy przygody Lary Croft z „Tomb Raidera”. „Dooma” wyreżyserowanego przez Andrzeja Bartkowiaka. Walkę żeńskiego komanda z żywymi trupami w trzech częściach „Resident Evil”. Horror „Silent Hill”, a ostatnio płatnego mordercę „Hitmana”. Filmowcy zmieniają strategie. Albo trzymają się wiernie oryginału, albo puszczają wodze fantazji. Jednak efekt jest na ogół ten sam. Większość tych produkcji nadal jest marna. Tyle że przynoszą imponujące zyski. Rynek gier jest łakomym kąskiem dla producentów filmowych. Tylko w 2007 roku przyniósł 30 miliardów dolarów dochodu. Aby uszczknąć choć kawałek z tego tortu wystarczy sfilmować popularny tytuł. Jego marka z pewnością przyciągnie fanów bez względu na jakość scenariusza lub osobę reżysera. Każda z odsłon „Resident Evil” zarobiła ponad 100 milionów dolarów, a przygody Lary Croft w sumie zgarnęły blisko pół miliarda.
Jednak związki kina i gier wykraczają poza czysto biznesowe relacje.
Gry wzorują się na X Muzie. Ich scenariusze stają się bardziej wyrafinowane, pełne odniesień do klasyki filmowej i popkulturowych cytatów. Tak właśnie było w przypadku „Maxa Payne'a”. To mroczny thriller, w którym wcielamy się w tytułowego detektywa, by walczyć z mafijną korporacją i skorumpowanymi gliniarzami w Nowym Jorku. Widać w nim inspiracje twórców czarnymi kryminałami z lat 50., brukowymi powieściami sensacyjnymi typu „Pulp Fiction” oraz futurystycznym kinem akcji spod znaku „Matriksa”.
Gry mają nad kinem wyraźną przewagę - element interaktywności. Pozwalają graczowi stopić się z bohaterem, wejść w jego skórę. I najważniejsze - dają mu złudzenie, że ma wpływ na rozwój akcji. W wielu tytułach - w zależności od dokonywanych w trakcie rozgrywki wyborów - można spodziewać się różnego rodzaju zakończenia.
Żaden film takich atrakcji na razie nie oferuje. Jednak mimo to kino próbuje się upodobnić do gier w inny sposób. Filmowcy coraz śmielej korzystają z technologii 3D. Jeśli wybierzemy się na seans w trójwymiarze i założymy specjalne okulary, efekt momentami zapiera dech. Postaci niemal wychodzą z ekranu, są na wyciągnięcie ręki - jakby ktoś wrzucił nas w środek wirtualnego świata.