Dzięki dosadnemu humorowi i przeszarżowanym dowcipom (m.in. „Państwo młodzi: Chuck i Larry”, „Nie zadzieraj z fryzjerem”) zdobył sobie grono fanów, ale z pewnością nie zaliczali się do nich rodzice ze swoimi pociechami – typowa publiczność kina familijnego. Jednak ludzie się zmieniają. Sandler właśnie został ojcem i zapowiedział, że od teraz będzie się pojawiał w repertuarze, który sprawi frajdę jego dziecku.
Disneyowskie „Opowieści na dobranoc” Adama Shankmana są realizacją tej obietnicy. Sandler gra tu Skeetera, żyjącego na luzie trzydziestokilkulatka, który w luksusowym hotelu odpowiada za wykonywanie drobnych napraw. Kiedyś budynek należał do ojca Skeetera (Pryce), który prowadził rodzinny hotel, i choć kochał swoją pracę, nie miał głowy do pieniędzy. Interes przejął więc od niego Barry Nottingham (Griffiths) i przekształcił skromną firmę w supernowoczesny dochodowy hotel.
Skeeter miał w nim zostać dyrektorem, ale Nottingham nie dotrzymał umowy, powierzając mu niewiele znaczące prace konserwacyjne.
W monotonnym życiu Skeetera zachodzi zmiana, gdy jego siostra wyjeżdża w poszukiwaniu pracy i zostawia mu na tydzień pod opieką córeczkę i synka. Starając się zapewnić rodzeństwu rozrywkę, Skeeter opowiada im przed zaśnięciem bajki, zawsze inspirowane wydarzeniami z własnego życia. I nagle odkrywa, że tytułowe „Opowieści na dobranoc” zaczynają spełniać się w rzeczywistości...
W ten sposób ofermowaty, niedojrzały emocjonalnie facet nabierze wiary we własne siły i nauczy się odpowiedzialności, a dzieciaki odkryją moc wyobraźni. W filmie świat baśni i życia przenikają się, podobnie jak w innej Disneyowskiej produkcji „Zaczarowana”. „Opowieści na dobranoc” przypominają kopię tamtego pomysłu – dlatego sprawiają wrażenie wtórnego produktu.