Wygraliśmy najtańszą wojnę

Małgorzata Piwowar rozmawia z Mirosławem Chojeckim, współscenarzystą i bohaterem filmu dokumentalnego „Szmuglerzy”. Premiera w TV Polonia w sobotę o 17.20

Publikacja: 20.02.2009 06:26

Mirosław Chojecki

Mirosław Chojecki

Foto: Fotorzepa, Raf Rafał Guz

[b]Czy był pan szmuglerem w PRL-u?[/b]

Nie. Byłem tylko odbiorcą szmuglu. Czyli sprzętu poligraficznego.

[b]Skąd go pan dostawał?[/b]

W latach 70. nawet nie próbowałem sprawdzać. Im mniej się wiedziało tym było lepiej, zwłaszcza w razie wpadki. Z prośbą o zakup zwróciliśmy się do kilku organizacji działających zagranicą. Sprzęt dostaliśmy od Rządu Polski na Uchodźstwie w Londynie, do którego zresztą nie zwracaliśmy się. Ale pierwsze powielacze dojechały do nas z Paryża via Lublin dzięki Piotrowi Jeglińskiemu. Jaką drogą dotarły, dowiedziałem się dopiero w latach 90. Wtedy mieliśmy tylko informacje, że jest do odebrania powielacz, matryce, farby. Wiedziałem natomiast, że pierwsze matryce białkowe przyjeżdżały do nas z Japonii. Zorientowałem się po oznakowaniach „krzaczkami” - Chińczycy czy Koreańczycy raczej by nie wsparli naszej działalności. Jednym z pośredników był polski Japończyk. Ale to już inna historia.

[b]Film opowiada, że najkorzystniejszy kanał przerzutowy wiódł przez granice Szwecji.[/b]

Z Francji docierały pojedyncze maszyny, a ze Szwecji hurtowe ilości sprzętu. Kilkaset powielaczy, także maszyn offsetowych w ciągu kilkunastu lat. Z tego około połowa ze Szwecji, jedna czwarta z Francji, a reszta - ze Szwajcarii, Niemiec, Włoch, Holandii, Norwegii, Danii. Proszę wziąć pod uwagę, że w podziemiu wychodziło 2700 gazet. Ukazało się w tym czasie ponad pięć i pół tysiąca druków zwartych. W jednym i drugim trochę maczałem palce...

[b]Czyli z odbiorcy szmuglu stał się pan jego dostawcą.[/b]

Poniekąd. Stan wojenny zastał mnie za granicą. Kiedy zostało powołane biuro zagraniczne NSZZ Solidarność, z siedzibą w Brukseli, znalazłem się w jego składzie. Przypadła mi organizacja transportu do Polski materiałów poligraficznych, radiowych.

[b]I zdobywania na to pieniędzy.[/b]

Nie były problemem. Finansowe wsparcie dawały centrale związkowe: Światowa Konfederacja Pracy, którą kierował Jan Kułakowski i Międzynarodowa Konfederacja Wolnych Związków Zawodowych. Kłopot był ze sprzętem. Wszyscy na świecie używali już fotokopiarek, ale wysyłanie ich do Polski nie miało sensu, bo trzeba by równocześnie stale dostarczać tusz. W dodatku, w razie awarii, był problem z naprawą. Musieliśmy szukać producentów dostarczających poligrafię na potrzeby misji katolickich w Afryce. Ale i w tym sprzęcie było mnóstwo elektroniki. Koledzy w Polsce narzekali, że jest zbyt skomplikowany i nie radzi sobie z polskim papierem. Podajnik był bezużyteczny, należało ręcznie wkładać kartki. Pozostawały jeszcze biura pozbywające się starych maszyn. Skupowaliśmy je, ale wtedy dostawało się nam, że wysyłamy szmelc. Był też kłopot z odbiorcami w kraju.

[b]Nie chcieli sprzętu?[/b]

Chcieli, tyle że wysłannicy, jadący najczęściej z pomocą charytatywną, docierali w określone miejsce. A tam często nie mieliśmy człowieka, który mógłby odebrać ładunek. Tylko szwedzki kanał szmuglerski miał centralny odbiór i dystrybuowany był przez kolegów na miejscu. Przerzut z Włoch, Francji, Holandii czy Niemiec był skierowany do konkretnego miejsca. I nawet jeśli był tam odbiorca, nieraz nie było jak go zawiadomić o przesyłce.

[b]Brzmi bardzo skomplikowanie.[/b]

Bo i żyliśmy w innym świecie. Nie było takich możliwości komunikowania się jak dziś, ani telefonów komórkowych ani internetu, a telefony na podsłuchu. Konspiracja, po prostu.

[b]Dużo było wpadek?[/b]

Kilka. Można je oszacować na mniej niż pół procenta. Wpadł Belg Roger, który przewoził dla Romaszewskich nadajniki radiowe i tranzystory w 1982 roku. Aresztowany został Francuz Jacky i Szwed Goran. Latem 1986 roku straciliśmy ogromny transport ze sprzętem za prawie milion dolarów.

[b]Polacy mieli więcej szczęścia jako przewoźnicy?[/b]

Polacy się tym nie zajmowali. Robili to cudzoziemcy, bo mniej ryzykowali. W razie wpadki upominały się o nich ich rządy. Ale był jeden Polak ideowiec, który sam się zgłosił - reżyser Stanisław Bareja. Mieliśmy u niego drukarnię. Któregoś dnia zszedł do nas i zdziwił się: „na takim szajsie pracujecie?! Jadę na Zachód, to coś wam przywiozę”. I przywiózł. To historia jak z jego komedii.

[b]Celnicy szwedzcy patrzyli ponoć przychylnym okiem na tę kontrabandę.[/b]

Doświadczyłem tego także ze strony funkcjonariuszy francuskich i brytyjskich, kiedy przewoziłem sprzęt poligraficzny z Francji do Anglii. Przeszukali mnie, stwierdzili co wiozę i... zasalutowali na hasło: Solidarność.

[b]Jak pan wspomina tamten czas?[/b]

Tak jak po latach młodość, piękny czas. Ale z drugiej strony nie życzyłbym nikomu takiego pięknego czasu. Wygraliśmy i to daje satysfakcję. A swoją drogą, gdyby policzyć, ile kosztowało Zachód obalenie komunizmu w Polsce i Europie Wschodniej, okazałoby się, że była to jedna z najtańszych wojen, jakie się odbyły...

[b]Czy był pan szmuglerem w PRL-u?[/b]

Nie. Byłem tylko odbiorcą szmuglu. Czyli sprzętu poligraficznego.

Pozostało 98% artykułu
Film
„28 lat później”. Powrót do pogrążonej w morderczej pandemii Wielkiej Brytanii
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Film
Rekomendacje filmowe: Wchodzenie w życie nigdy nie jest łatwe
Film
Kryzys w polskiej kinematografii. Filmowcy spotkają się z ministrą kultury
Film
Najbardziej oczekiwany serial „Sto lat samotności” doczekał się premiery
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Film
„Emilia Perez” z największą liczbą nominacji do Złotego Globu