Dzieje się tak dlatego, że przedstawiona przez Van Groeningena wizja życia flandryjskiej biedoty miejskiej jest bardzo naturalistyczna.
Jej przedstawicielem jest w filmie klan Strobbe. Reżyser nie oszczędza nam ani widoku ich wymiocin, ani scen przemocy domowej. Poza tym narratorem filmu jest 13-latek, który na co dzień żyje z pijakami – ojcem i trzema wujami – co łatwo pozwala przerazić się horrorem takiej koszmarnej, a niczym niezawinionej egzystencji dziecka.
Łatwo przewidzieć, że pozostając w takim domu, czekałaby go najprawdopodobniej przyszłość podobna do zmarnowanego losu nieudaczników, których musi oglądać na co dzień. Ale chłopiec jest inny, chce coś osiągnąć i w pewnym momencie podejmuje ważną decyzję – być może ratującą mu życie – przeprowadzenia się do internatu.
Toksyczny wpływ rodziny na małego Gunthera nie pozostanie bez echa. Akcja kilka razy przenosi się z końcówki lat 80. dwadzieścia lat do przodu. Dorosły Gunther jest poważanym pisarzem, ale przy tym człowiekiem emocjonalnie okaleczonym i nie do końca zrównoważonym, który nie chce mieć dzieci, by nikomu nie przekazać „złych” genów rodziny Strobbe. Gdy dowiaduje się, że jego dziewczyna jest w ciąży, domaga się od niej poddania się aborcji.
Obraz jest adaptacją popularnej, częściowo autobiograficznej książki Dimitriego Verhulsta. Największą zaletą filmu – wyróżnionego w Cannes – jest odważna żonglerka reżysera nastrojami i stylami. Widać, że Van Groeningen lubi przeplatać dramat i groteskę. Znalazł też do rozpisanych przez siebie ról dobrych aktorów, zwłaszcza Koena De Graeve w roli ojca Gunthera.