Peter Greenaway rozmawia z Barbarą Hollender

W rozmowie z „Rz” Peter Greenaway przewiduje upadek Hollywood i śmierć gatunków filmowych, do jakich jesteśmy przyzwyczajeni

Publikacja: 05.04.2012 09:37

„Kartka”, kadr z filmu Petera Greenawaya (2003 r.)

„Kartka”, kadr z filmu Petera Greenawaya (2003 r.)

Foto: inSPIRACJE

5 kwietnia 2012 Peter Greenaway kończy 70 lat.

Przypominamy wywiad z Rzeczpospolitej

z 2009 roku

Od lat zapowiada pan pogrzeb kina. A ono trwa i ma się nie najgorzej.

Peter Greenaway:

Jestem przekonany, że kino w swojej klasycznej formie umiera. Każde medium musi się odnawiać, żeby istnieć. Kino też musi się skończyć, może jeszcze nie teraz, ale za dwie, trzy dekady. Ono nie zmienia się od ponad 100 lat. Inne sztuki ewoluują. Muzyka Straussa jest kompletnie inna niż Johna Cage’a. Malarstwo impresjonistów nie ma nic wspólnego ze współczesnymi trendami. Tymczasem sztuka filmowa, owszem, rozwinęła technikę, ale nie unowocześniła sposobu percepcji świata. Filmy oparte są na scenariuszach. Reżyserzy przenoszą na ekran zapisany na papierze tekst.

To powód powolnego umierania sztuki filmowej?

Jeden z powodów. Ja nawet rozumiem, że tradycyjny film nie może powstać bez scenariusza. Żaden producent ani inwestor nie wyłoży pieniędzy, jeśli nie dostanie do ręki tekstu i nie będzie wiedział, co wspiera. Ale ten sposób tworzenia kompletnie nie pasuje do rytmu naszych czasów ani oczekiwań współczesnej publiczności. Co więcej, kino jest niewolnikiem rynku, oglądalności, pieniędzy. I technologii, które choć się unowocześniają, zostają w tyle za tym wszystkim, co się dzieje dzisiaj w sferze zbiorowej komunikacji.

Na razie jednak Hollywood trzyma się mocno. Kino rozrywkowe zalewa ekrany świata, a przemysł filmowy przynosi kokosy.

Przez jakiś czas będą jeszcze wegetować tradycyjne, klasyczne filmy w stylu „Casablanki”, ale będzie ich coraz mniej. Stracą rację bytu. Kiedyś nieme kino było wielkim przemysłem, a kto jeszcze dzisiaj ogląda nieme obrazy? To samo stanie się z tymi gatunkami, do jakich jesteśmy teraz przyzwyczajeni. Narodzą się nowe sposoby komunikowania, nowe możliwości i nowa wrażliwość. Przemysł hollywoodzki będzie niedługo takim samym przeżytkiem, jakim dzisiaj są obrazy z braćmi Marx. Pozostaną zapewne na rynku postdisneyowskie produkty familijne.

A gdzie można mówić o sprawach wielkich?

W dzisiejszych czasach trudno zakładać, że miliony widzów nadal będą chciały wysiadywać w paskudnych betonowych fortecach, jakimi są współczesne multipleksy. Takie kina służą do tego, by ludzie przychodzili, jedli popcorn i biernie oglądali narzucone im obrazki. Co za nuda! Przecież na naszych oczach rodzi się nowa generacja, która nie rozstaje się z laptopami. Zmienił się sposób percepcji świata i media muszą się przemodelować, dostosować do wyobraźni i potrzeb nowego pokolenia. Jednym z kierunków rozwoju kina będzie z pewnością DVD i to, w co się ono przekształci. „Selective choice, private, minimum audience cinema”. Kino dla małej widowni, prywatne, w którym ludzie sami sobie będą dobierać filmy i oglądać je w domu. To będzie kino, w którym dużą rolę odegra interaktywność. Jakość techniczna tego medium będzie się nieustannie polepszać. Głównie dzięki high definition i Internetowi. Nie jest wykluczone, że znajdzie się tam miejsce dla książki. To nowe medium będzie najlepszym polem dla prawdziwych artystów do eksperymentowania i wypróbowywania najśmielszych pomysłów. Wszystko co ciekawe i twórcze pod jednym parasolem! Ileż to stwarza możliwości zarówno twórcy, jak i widzowi!

Co się panu marzy?

Wielkie wydarzenie filmowo-kulturalne. Coś, co ogarniałoby człowieka zewsząd i atakowało wszystkie jego zmysły.

A czym jest dla pana projekt „Tulse Luper Suitcases”? Dzieli pan ekran na kwadraty, daje jednocześnie skrajnie różne komentarze, pokazuje różne rzeczy pakowane przez Lupera do 92 walizek. Podróżujący przez świat, czas i życie Tulse Luper jest pana alter ego?

Wymyśliłem go wiele lat temu. Są w nim wszyscy, których podziwiam, on wierzy w te same ideały co ja, fascynują go te same mity. Jest w nim też historia. Moja historia, która ma ludzki wymiar, składa się z losów indywidualnych. W „Walizkach...” jest wszystko: filozofia, gwałt, seks, miłość, śmierć.

Ur. w 1942 r. w Walii. Z wykształcenia malarz, autor kilkudziesięciu filmów, z których najbardziej znane to „Kontrakt rysownika” (1982), „Zet i dwa zera” (1985) i „Brzuch architekta” (1987)

5 kwietnia 2012 Peter Greenaway kończy 70 lat.

Przypominamy wywiad z Rzeczpospolitej

Pozostało 99% artykułu
Film
Kryzys w polskiej kinematografii. Filmowcy spotkają się z ministrą kultury
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Film
Najbardziej oczekiwany serial „Sto lat samotności” doczekał się premiery
Film
„Emilia Perez” z największą liczbą nominacji do Złotego Globu
Film
Europejskie Nagrody Filmowe: „Emilia Perez” bierze wszystko
Materiał Promocyjny
Świąteczne prezenty, które doceniają pracowników – i które pracownicy docenią
Film
Harry Potter: The Exhibition – wystawa dla miłośników kultowej serii filmów