Któż nie zna tego obrazka – Gene Kelly jako zakochany gwiazdor Don Lockwood tańczy na ulicy i śpiewa „I'm Singing in the Rain”, rozpryskując kałuże. Jedna z najsłynniejszych scen w dziejach kina ciągle powraca, także w przeróbkach rozmaitych twórców – od „Mechanicznej pomarańczy” Stanleya Kubricka po Monty Pythona, gdzie rycerze króla Artura stepowali w deszczu. Najnowszą wersję można znaleźć w popularnym serialu „Glee”, zmiksowaną z przebojem Rihanny „Umbrella”.
Losy „Deszczowej piosenki” są zatem bogate, ale długo czekała ona, by w klasyfikacji Amerykańskiego Instytutu Filmowego zostać najsłynniejszym filmem muzycznym w dziejach kina (przed „West Side Story” i „Czarodziejem z Oz”). Szlagier „I'm Singing in the Rain” (trzecie miejsce na liście przebojów ekranowych za „Over The Rainbow” z „Czarnoksiężnika z Oz” i „As Time Goes By” z „Casablanki”) powstał już w 1929 roku, a film dopiero ponad dwie dekady później.
W przeciwieństwie do wielu hollywoodzkich produkcji „Deszczowa piosenka” nie jest adaptacją sztuki, musicalu czy powieści. Producent Arthur Freed, który w 1951 roku odniósł sukces „Amerykaninem w Paryżu”, dostał od wytwórni Metro-Goldwyn-Meyer wolną rękę. Postanowił wykorzystać dawne piosenki ze swoimi tekstami. Kompozytorem był Nacio Herbe Brown, który dla muzyki porzucił profesję pośrednika w handlu nieruchomościami. Freed zatrudnił parę doświadczonych aktorów i librecistów musicalowych Betty Comden i Adolpha Greena. Ci zaproponowali pełną humoru, ale i nostalgii opowieść z dziejów kina. Pokazali środowisko aktorów, reżyserów i producentów w momencie, gdy zaczynały powstawać filmy dźwiękowe.
Resztę wszyscy znamy. A jeśli jeszcze ktoś nie obejrzał „Deszczowej piosenki”, ma ku temu okazję. Na DVD ukazała się właśnie – dostępna już i w Polsce – jej zremasteryzowana wersja.
– Dwa filmy wywarły na mnie największe wrażenie i z pewnością wpłynęły na moje życie. To „Deszczowa piosenka” i „West Side Story” – mówi „Rz” Wojciech Kępczyński, dyrektor Teatru Roma. – Pierwszy z nich obejrzałem jako nastoletni chłopak na pokazie w ambasadzie amerykańskiej. Nie potrafię dziś powiedzieć, jak się na nim znalazłem, ale pamiętam wstrząs, który przeżyłem. Zobaczyłem kolorowy świat, inny od tego, który nas otaczał. Widziałem uśmiechniętych ludzi, zachwyciła mnie swingująca muzyka, jakiej nie miałem okazji słuchać.
Kiedy w 1952 roku „Deszczowa piosenka” pojawiła się na amerykańskich ekranach, nie została tak entuzjastycznie przyjęta. Może dlatego, że miała licznych konkurentów, narodziła się w okresie szczytowego rozkwitu hollywoodzkiego filmu muzycznego. W 1949 roku weszła na ekrany kinowa wersja świetnego musicalu „On The Town” (w Polsce „Na przepustce”). Zagrali w nim Frank Sinatra i Gene Kelly. Rok 1951 należał do zdobywcy sześciu Oscarów, „Amerykanina w Paryżu”, z przełomową w dziejach kinematografii 15-minutową sekwencją baletową w brawurowym wykonaniu Gene'a Kelly’ego. Następne lata przyniosły takie arcydzieła filmu muzycznego jak „Siedmiu narzeczonych dla siedmiu braci”, „Gigi” (9 Oscarów) czy „West Side Story”, który w 1961 roku zgarnął dziesięć nagród Akademii i rozpoczął nowy rozdział filmowego musicalu.