Deszczowa piosenka ma 60 lat

„Deszczowa piosenka” skończyła 60 lat i przeżywa drugą młodość. Ukazała się odnowiona na DVD, a na londyńskim West Endzie święci triumfy jej wersja sceniczna. W sobotę wydarzenie – polska premiera w Teatrze Roma

Aktualizacja: 29.09.2012 02:15 Publikacja: 28.09.2012 18:10

Deszczowa piosenka ma 60 lat

Foto: ROL

Red

Któż nie zna tego obrazka – Gene Kelly jako zakochany gwiazdor Don Lockwood tańczy na ulicy i śpiewa „I'm Singing in the Rain”, rozpryskując kałuże. Jedna z najsłynniejszych scen w dziejach kina ciągle powraca, także w przeróbkach rozmaitych twórców – od „Mechanicznej pomarańczy” Stanleya Kubricka po Monty Pythona, gdzie rycerze króla Artura stepowali w deszczu. Najnowszą wersję można znaleźć w popularnym serialu „Glee”, zmiksowaną z przebojem Rihanny „Umbrella”.

Losy „Deszczowej piosenki” są zatem bogate, ale długo czekała ona, by w klasyfikacji Amerykańskiego Instytutu Filmowego zostać najsłynniejszym filmem muzycznym w dziejach kina (przed „West Side Story” i „Czarodziejem z Oz”). Szlagier „I'm Singing in the Rain” (trzecie miejsce na liście przebojów ekranowych za „Over The Rainbow” z „Czarnoksiężnika z Oz” i „As Time Goes By” z „Casablanki”) powstał już w 1929 roku, a film dopiero ponad dwie dekady później.

W przeciwieństwie do wielu hollywoodzkich produkcji „Deszczowa piosenka” nie jest adaptacją sztuki, musicalu czy powieści. Producent Arthur Freed, który w 1951 roku odniósł sukces „Amerykaninem w Paryżu”, dostał od wytwórni Metro-Goldwyn-Meyer wolną rękę. Postanowił wykorzystać dawne piosenki ze swoimi tekstami. Kompozytorem był Nacio Herbe Brown, który dla muzyki porzucił profesję pośrednika w handlu nieruchomościami. Freed zatrudnił parę doświadczonych aktorów i librecistów musicalowych Betty Comden i Adolpha Greena. Ci zaproponowali pełną humoru, ale i nostalgii opowieść z dziejów kina. Pokazali środowisko aktorów, reżyserów i producentów w momencie, gdy zaczynały powstawać filmy dźwiękowe.
Resztę wszyscy znamy. A jeśli jeszcze ktoś nie obejrzał „Deszczowej piosenki”, ma ku temu okazję. Na DVD ukazała się właśnie – dostępna już i w Polsce – jej zremasteryzowana wersja.

– Dwa filmy wywarły na mnie największe wrażenie i z pewnością wpłynęły na moje życie. To „Deszczowa piosenka” i „West Side Story” – mówi „Rz” Wojciech Kępczyński, dyrektor Teatru Roma. – Pierwszy z nich obejrzałem jako nastoletni chłopak na pokazie w ambasadzie amerykańskiej. Nie potrafię dziś powiedzieć, jak się na nim znalazłem, ale pamiętam wstrząs, który przeżyłem. Zobaczyłem kolorowy świat, inny od tego, który nas otaczał. Widziałem uśmiechniętych ludzi, zachwyciła mnie swingująca muzyka, jakiej nie miałem okazji słuchać.

Kiedy w 1952 roku „Deszczowa piosenka” pojawiła się na amerykańskich ekranach, nie została tak entuzjastycznie przyjęta. Może dlatego, że miała licznych konkurentów, narodziła się w okresie szczytowego rozkwitu hollywoodzkiego filmu muzycznego. W 1949 roku weszła na ekrany kinowa wersja świetnego musicalu „On The Town” (w Polsce „Na przepustce”). Zagrali w nim Frank Sinatra i Gene Kelly. Rok 1951 należał do zdobywcy sześciu Oscarów, „Amerykanina w Paryżu”, z przełomową w dziejach kinematografii 15-minutową sekwencją baletową w brawurowym wykonaniu Gene'a Kelly’ego. Następne lata przyniosły takie arcydzieła filmu muzycznego jak „Siedmiu narzeczonych dla siedmiu braci”, „Gigi” (9 Oscarów) czy „West Side Story”, który w 1961 roku zgarnął dziesięć nagród Akademii i rozpoczął nowy rozdział filmowego musicalu.

Na takim tle „Deszczowa piosenka” z dwoma oscarowymi nominacjami w mniej znaczących kategoriach oraz jednym Złotym Globem prezentowała się skromnie. Dla zdobywcy tej nagrody, Donalda O’Connora, rola Cosmy, przyjaciela głównego bohatera, okazała się zresztą szczytowym etapem kariery. Potem wystąpił w popularnej w latach 50. serii filmów o mówiącym mule, Francisie, ale otrzymywał coraz mniej propozycji. Zdecydowanie więcej szczęścia miała Debbie Reynolds, która w chwili rozpoczęcia zdjęć liczyła zaledwie 20 lat. Rola ukochanej Dona uczyniła ją gwiazdą.

Starszy od niej o dwie dekady Gene Kelly dał „Deszczowej piosence” nazwisko, które miało przyciągnąć widzów. Od ekranowego debiutu w 1942 roku do „Pokochajmy się” z Marilyn Monroe (1960) jego dorobek nierozerwalnie związany jest z najlepszymi filmami muzycznymi. Wzbogacił je własnym stylem tańca – zdecydowanie bardziej dynamicznym i w scenerii bliższej normalnemu życiu, niż proponował to Fred Astaire, preferujący frak i cylinder. Można się tylko zastanawiać, w której roli Gene Kelly w pełni ujawnił cały talent: Amerykanina w Paryżu, d’Artagnana w musicalowej przeróbce „Trzech muszkieterów” czy Dona Lockwooda w „Deszczowej piosence”?

Ta ostatnia kreacja została w pełni doceniona po latach, gdy dostrzeżono mistrzostwo wszystkich numerów wokalno-tanecznych „Deszczowej piosenki”. Wiele filmów popadło w zapomnienie, choćby „Siedem narzeczonych...”, ona się nie starzeje, czego dowodem ostatni ranking Amerykańskiego Instytutu Filmowego na najlepszy film w historii kina. „Deszczowa piosenka” zajęła w nim piąte miejsce, wyprzedzając m.in. „Przeminęło z wiatrem”. Na szczycie listy niezmiennie plasuje się „Obywatel Kane”.

W 1983 roku na londyńskim West Endzie narodziła się sceniczna wersja „Deszczowej piosenki”, w której główną rolę zagrał Tommy Steele. Ćwierć wieku wcześniej został idolem nastolatków jako brytyjski Elvis Presley, był pierwszym muzykiem rockowym, którego figura woskowa znalazła się w Muzeum Madame Tussauds. Tamten spektakl miał numery muzyczne, których nie było w filmie. Kolejne inscenizacje coraz bardziej zbliżały się do ekranowego pierwowzoru. Taka jest też ostatnia, ubiegłoroczna, londyńska „Deszczowa piosenka”. Odniosła ogromny sukces, co zresztą nie dziwi także dlatego, że teatr musicalowy, który obecnie cierpi na brak nowych utworów, chętnie adaptuje sprawdzone hity. W teatrach Broadwayu czy West Endu królują dziś takie tytuły, jak „Billy Elliot”, „Bodyguard”, „Legalna blondynka”, „Priscilla, królowa pustyni”, „Uwierz w ducha” lub „Shrek”.

„Deszczowa piosenka” jest wśród nich najwierniejszym przeniesieniem na scenę kinowego oryginału. Tak będzie i w Teatrze Roma. – W dawnych amerykańskich musicalach choreografia powstawała często równolegle z muzyką. Pomysły taneczne są zatem z nią nierozerwalnie związane – uważa Wojciech Kępczyński, reżyser warszawskiej premiery. – A poza tym sądzę, że widz byłby zawiedziony, gdyby zobaczył zupełnie coś innego. Ten spektakl ma być rodzajem hołdu dla dawnego kina i starego musicalu, który oferował świetną zabawę.

Dyrektor Kępczyński zapowiada jednak, że warszawska „Deszczowa piosenka” nie będzie jedynie wyprawą w przeszłość. – To przedstawienie XXI wieku – mówi.

W Romie będzie więc padał deszcz jak prawdziwy. Widzowie pierwszych sześciu rzędów otrzymają... peleryny.

Film
Kryzys w polskiej kinematografii. Filmowcy spotkają się z ministrą kultury
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Film
Najbardziej oczekiwany serial „Sto lat samotności” doczekał się premiery
Film
„Emilia Perez” z największą liczbą nominacji do Złotego Globu
Film
Europejskie Nagrody Filmowe: „Emilia Perez” bierze wszystko
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Film
Harry Potter: The Exhibition – wystawa dla miłośników kultowej serii filmów