Nowe życie teledysku

Współczesne wideoklipy coraz lepiej korzystają z obrazów, które znajdują w popkulturze, coraz umiejętniej łączą je ze sztuką, coraz bardziej przypominają etiudy filmowe niż wizualne ilustracje piosenek.

Publikacja: 16.12.2012 18:00

M.I.A. w teledysku Romaina Gavrasa do „Bad Girls" jest ostrzejsza niż harissa.

M.I.A. w teledysku Romaina Gavrasa do „Bad Girls" jest ostrzejsza niż harissa.

Foto: Przekrój

Red

W tym roku najlepsze teledyski opowiadają o tym, co w mniejszości, marginalne i wykluczane. Kiedy MTV nagrodę dla teledysku roku przyznaje Rihannie i „We Found Love", plastikowej fantazji na temat Sida i Nancy, bydgoski Festiwal Camerimage nagradza teledyski, które (dosłownie) zabijają Lady GaGę i przywracają do życia poezję.

Niedobrzy chłopcy

Romain Gavras to jeden z najbardziej utalentowanych reżyserów ostatniej dekady. Po raz pierwszy dał się poznać szerszej publiczności teledyskiem do „Stress" Justice, w którym z werystyczną precyzją pokazał gniewne imigranckie przedmieścia Paryża. Każdy jego teledysk to przyczynek do dyskusji o tym, jak popkultura potrafi zareagować na najbardziej dojmujące kwestie polityczne i społeczne, a na ile je zbanalizować. Nie dają się łatwo zakwalifikować ani jako sztuka, ani jako rozrywka. Czy to impertynencja ze strony Gavrasa, czy może raczej jego odwaga? W tym roku wypowiedział się za pomocą dwóch klipów – do „Bad Girls" M.I.A. oraz do „No Church inthe Wild" Kanye'go Westa i Jaya-Z. Gavras po raz pierwszy spotkał się z córką członka Tamilskich Tygrysów przy pracy nad „Born Free" (gdzie pokazał absurdalność społecznego wykluczenia i wynikającej z niej przemocy). „Bad Girls" był już bardziej popowy, lżejszy, ale nie mniej prowokujący – to fantazja o dziewczyńskiej gangsterce rozgrywająca się na irackiej pustyni. W tym postapokaliptycznym krajobrazie M.I.A. tańczy na tle płonących beczek z ropą, a jej koleżanki przeładowują swoje kałasznikowy. Ścigają się w starych sedanach po pustynnych bezdrożach, wykonując nimi zaprzeczające prawom grawitacji ewolucje. Nagradza je oklaskami męska publiczność, która z pozostałości rurociągu zrobiła sobie trybunę. To traktat o kolonializmie Zachodu, wojnie z terroryzmem, feminizmie i seksie. „No Church in the Wild" to z kolei odpowiedź Gavrasa na ruch Occupy i londyńskie zamieszki. Jego wizja demonstracji jest kunsztownie nakręcona i podniecająca – kojarzy się ze scenami demonstracji otwierającymi film „Baader Meinhof Komplex" w reżyserii Uli Edela – jednak podobnie jak ten obraz jest mocno etycznie wątpliwa.

Ten brutalny, ale wyestetyzowany teledysk, przywołujący typową ikonografię zamieszek (pałki, psy, race, płonące samochody, konne szarże, zasłonięte twarze) służy bowiem promocji dwóch najbogatszych tuzów amerykańskiego hip-hopu, z których jeden przyszedł na demonstrację do Zugotti Park z wielkim złotym łańcuchem na szyi, a drugi wypuścił serię koszulek „Occupy Wall Street – Occupy All Streets". Lepiej, gdy ci panowie szarżują po parkingu w fajnej furze i reżyseruje to Spike Jonze – jest lekko, bezpretensjonalnie i bez ściemy (Kanye West, Jay-Z „Otis"). W „No Church in the Wild" Gavras zglamouryzował ruch i jego protest, zanim ten zdążył jeszcze realnie zmienić rzeczywistość – wizualnie doładował sprzeciw wobec systemu, ale politycznie go wykastrował. Na zarzuty Gavras odpowiada jednak z przekąsem: „Gdybym chciał zrobić coś naprawdę kontrowersyjnego, zaangażowałbym do tego dziwki i nazistów".

Pocztówki z getta

Die Antwoord to niezbędny popkulturze do życia pierwiastek wariactwa nie tylko w muzyce, ale także w sferze wizualnej. Każdy ich teledysk ma parę milionów odsłon na YouTube – i każdy jest tego wart. W wyjątkowo mądry, śmieszny i prowokujący sposób (który szczególnie cieszy wielbicieli estetyki magazynu „Vice") mieszają ze sobą zachodnie i południowoafrykańskie wpływy, nie stroniąc od precyzyjnie używanej tandety. Feeria absurdu, sztuki nowoczesnej i lokalnej trashowej subkultury Zef, pomysłów w stylu Jackassa i scenografii, której nie powstydziłby się David LaChapelle.

W tym roku pokazali się z trzema godnymi uwagi klipami – dwa z nich zostały wyreżyserowane pospołu przez Terence'a Neala i Ninję. Pierwszy to „Baby's on Fire", opowieść o rodzinie Antwoordów, którzy żyją spokojnie w pastelowym domku na przedmieściach. Jedyne, o czym myśli Yo-Landi, to pójść do łóżka z chłopcem. Ninja, który w teledysku gra zazdrosnego brata, myśli wyłącznie o tym, jak tego chłopca unieszkodliwić. Pytani o inspiracje, odpowiadają: „Buffalo 66", „Zmierzch" i „E.T.". Drugi klip to „Fatty Boom Boom", czyli satyra na globalną rozrywkę i zachodni kolonializm. Jej główną bohaterką i ofiarą jest Lady GaGa, która wybiera się na wycieczkę do RPA. W międzyczasie Yo-Landi przemalowana „na Murzynkę" i Ninja przemalowany na angielskiego kibica piłki nożnej śpiewają o tym, że raperów interesują już tylko kasa i seks.

Ale teledysk Die Antwoord, który zgarnął najwięcej uznania krytyków i nagród przemysłu filmowego (w tym Złotą Żabę na Camerimage), to „I Think U Freeky" w reżyserii kultowego fotografa południowoafrykańskiego Rogera Ballena. Jego czarno-białe, mroczne, dokumentalno-surrealistyczne zdjęcia opowiadają o RPA tak, jak Diane Arbus opowiadała kiedyś o Nowym Jorku – nie poprzez wypolerowane piękno tego, co widać, ale poprzez wszystko, co dziwne, brzydkie, niechciane, brudne i nieświadome.

„I Think U Freeky" to ich bardziej ruchoma, bardziej popowa, ale równie niepokojąca wersja.

Podobnie poetycki jest drugi wygrany tegorocznego konkursu wideoklipów na Camerimage – „Until the Quiet Comes" Flying Lotus w reżyserii Kahila Josepha. To opowieść o przemocy w czarnym getcie Los Angeles, ale podana jak elegia pełna magicznego realizmu, naładowana aluzjami i symbolami, a przy całym swoim smutku pozostawiająca nadzieję – jak modlitwa. Zastrzelony chłopak pada, ale jego spadanie dzięki „magicznej" sile cofnięcia filmowych klatek staje się rodzajem tańca. To już drugi, po zeszłorocznym „Black Up" dla Shabazz Palaces, teledysk Kahila, w którym stara się pokazać, że getto, tak jak opisują je socjolodzy, to nie jest to miejsce, które on sam widział i którego doświadczał.

Bezwstydni

Vincent Haycock to specjalista od łączenia wizualnego romantyzmu z estetyką angielskiego kina spod znaku Kena Loacha, serialu „Shameless" oraz Andrei Arnold. „Little Girl" nakręcony dla zespołu Spiritualized niemal dosłownie przypomina kadry z filmu „Fish Tank", ale ma także posmak amerykańskiego kina drogi na czele z „Easy Riderem" – tytułowa mała dziewczynka ucieka z domu na motocyklu marki Ducati Monster. Nic więc dziwnego, że opowieść o końcu miłości, którą Haycock wyreżyserował dla Florence And The Machine, musiała dziać się właśnie w Ameryce. Tej od przydrożnych moteli i melancholijnych pustynnych pejzaży. „Sweet Nothing" Calvina Harrisa i Florence Welsh to z kolei historia jak z „Nil by Mouth" Gary'ego Oldmana, do której to inspiracji zresztą reżyser się przyznaje – teledysk został nakręcony w Dalston, dzielnicy Londynu, gdzie mieszkał główny bohater filmu. W tym numerze czuć także echo dawnych teledyskówPulp i filmu „Trainspotting". Sama Florence Welsh po raz pierwszy zaś zmienia stylówę – w garniturze przypomina bardziej Davida Bowie niż zwiewną elficę. Robotnicze Dalston jest jednak teraz mekką londyńskiej hipsterii.

A hipsterii, szczególnie tej zakochanej, bardzo nie lubi bohater teledysku do „Time to Dance" amerykańskiej formacji The Shoes w reżyserii Daniela Wolfe'a. Główną rolę gra Jake Gylenhaal, który tutaj przypomina zarazem dorosłego Donniego Darko i współczesnego Patricka Batemana, bohatera kultowej powieści „American Psycho". Tak wysmakowany, a zarazem realistyczny portret psychopatycznego mordercy w tym roku konkurować mógł jedynie z postaciami „złych" z filmów o Batmanie i Jamesie Bondzie.

Retrosmutek

Nostalgia to emocja, którą wykorzystuje ostatnio wielu filmowców, jak Woody Allen w „O północy w Paryżu", ale przede wszystkim twórców seriali („Mad Men", „Downtown Abbey", „Broadwalk Empire", a nawet „Newsroom"). Może dlatego również w teledyskach sporo wizualnych odniesień do obrazów z przeszłości i obrazów przeszłości, użytych jednak ze współczesną – w zależności od teledysku – postmodernistyczną dezynwolturą,pieczołowitą melancholią czy stylową czułością. Peter Simonite i Annie Gunn, którzy wyreżyserowali teledysk o wiele mówiącym tytule „Postcard from 1952" amerykańskiej postrockowej grupy Expolosions In The Sky, pokazują, że pamięć zawsze polega na kolekcjonowaniu momentów, na marzeniu o odzyskaniu niewinności, na beznadziejnym pragnieniu zatrzymania upływającego czasu. W teledysku starają się uchwycić to, co najbardziej niewinne i piękne w zwolnionym tempie, w zatrzymaniu. To jak reklama płatków śniadaniowychz epoki lat 50., ale slow motion – idealna czy może raczej wyidealizowana, dlatego nierzeczywista, istniejąca tylko w dwóch światach: w reklamie i we wspomnieniach.

Podobnie czuła wobec przeszłości, ale zdecydowanie w bardziej ironiczny, kampowy sposób, jest Lana Del Rey, która w tym roku pojawiła się z pięcioma teledyskami. Każdy był nostalgiczny w innej manierze, bo też sama Lana jest najważniejszym ucieleśnieniem nostalgii we współczesnym popie. „Blue Jeans" to dzisiejsza odpowiedź na „Wicked Games" Chrisa Isaaka, „Born to Die" jest jak z „Dzikości serca" Davida Lyncha, „National Anthem" to wariacja na temat Jackie i Johna Kennedych, „Summertime Sadness" jest jak z „Pikniku pod Wiszącą Skałą" Petera Weira, a „Ride" to z kolei „Swobodny Jeździec", „Thelma i Louise" oraz cały bagaż tradycyjnej ikonografii amerykańskiego kina drogi.

Die Antwoord to niezbędny popkulturze do życia pierwiastek wariactwa nie tylko w muzyce, ale także w sferze wizualnej. Każdy ich teledysk ma parę milionów odsłon na YouTube.

W obrębie nurtu teledysku nostalgicznego na szczególne wyróżnienie w tym roku zasługuje Dugan O'Neal – reżyser, który odpowiada za teledyski Matt And Kim „Let's Go", Stupid Hype „Let's Get Hype" oraz Temoner Trap „Need Your Love". „Let's Go" wygląda jak przepisane na teledysk zbiory ze strony „Awkward Family Photos", którezbiera najdziwniejsze, najśmieszniejsze i najbardziej zwariowane rodzinne zdjęcia – a to wszystko w estetyce lat 80., z dresami z kreszu, „tapirami" i swetrami w romby. „Let's Get Hype" to z kolei zabawa wokół lat 90. i estetyki, której królem był Ice T. Szerokie spodnie wiszące w kroku, nagranie stylizowane na taśmę VHS, skórzana czapka z daszkiem oraz gry i zabawy z piosenką „Push It" Salt-n-Pepa – dziewczyny parodiujące zespół tańczą z tyłu. „Need Your Love" to zaś gratka dla wszystkich fanów Karate Kida – O'Neal sięgnął do tej kultowej opowieści o chłopięcym dojrzewaniu i udowodnił, że przy koniecznej odrobinie sentymentu nigdy się nie znudzi.

X Factor

Director X, czy też Little X albo po prostu X, to prawdziwy basza popowego teledysku – szczególnie zaś tego popu, który ma korzenie w hip-hopie czy r'n'b. Stał się rozpoznawalny dzięki współpracy z Usherem, potem zaś robił klipy dla takich wykonawców, jak Sean Paul, Kanye West czy Nelly Furtado. Jego zasada jest prosta – faceci mają wyglądać jak nadziani macho, a kobiety jak seksowne Miss Uniwersum. Nuda? Jasne. W tym roku udało mu się jednak popełnić dwa teledyski, które nieco odstają od tego seksistowskiego emploi. „HYFR" Drake'a został przez MTV obwołany teledyskiem roku w kategorii hip-hop, a „Boyfriend" dla Justina Biebera został nominowany w kategorii najlepszy teledysk dla wykonawcy płci męskiej. Nagroda dla HYFR trochę zaskakuje, dla Biebera – zupełnie. „HYFR" to odpowiedź na pytanie, jak wyglądałaby bar micwa w wersji pop-rapowej. Na szczęście jest to odpowiedź żartobliwa – hiphopowe sławy robią wszystko to, co robią na swoich teledyskach, z tą różnicą, że tutaj bawią się na bar micwie Drake'a, który jednocześnie zabawia się (co prawda cokolwiek rubasznie) ze swoim żydowsko-afroamerykańskim dziedzictwem, religią i estetyką hip-hopu. „Boyfriend" Justina Biebera jest ciekawy z innegopowodu – po pierwsze pokazuje, jak bardzo absurdalne bywa zamiłowanie reżysera do twardych macho i panienek i jak uroczo kampowo to wypada w odniesieniu do chłopaczka o wyglądzie cherubinka.

Koko koko, Gotye spoko

O „Boyfriend" wypada także wspomnieć dlatego, że stało się internetowym viralem, który zaczął się w błyskawicznym tempie rozprzestrzeniać po Internecie, stopniowo mutując, bogacąc się o kolejne przeróbki, parodie, reinterpretacje, hołdy i kpiny. To jednak nic w porównaniu z liczbą mutacji tegorocznej viralowej arystokracji – nikt nie radził sobie tak dobrze jak ta trójka: Carly Rae Repsen „Call Me Maybe", Psy „Gagnam Style" (najczęściej oglądane w tym roku wideo na YouTube) oraz Gotye „Somebody that I Used to Know". Carly doczekała się setek wideo, a kilka spośród nich jest naprawdę wartych uwagi, jak na przykład ta, w której zmontowano przemówienia Baracka Obamy tak, jakby prezydent USA nam ten przebój zaśpiewał. „Gagnam Style" to zaś przede wszystkim niekończące się klipy z „wannabes", które tańczą charakterystyczną choreografię z teledysku, wśródnich – uczniowie prestiżowego Eton i koreańscy mieszkańcy Londynu. Jest też niespodziewane połączenie „Gangnam Style" i „Gwiezdnych wojen".

Gotye doczekał się naprawdę kreatywnych mutacji. Jedna z lepszych to „Two Guys in Car Singing a Gotye Song". Jest uniwersalna w przekazie – wszyscy niby nie znosimy tej piosenki, ale kiedy słyszymy ją w radiu, nie jesteśmy w stanie przełączyć kanału i musimy zacząć śpiewać. Śmieszno-straszna jest też przeróbka wykonana na okoliczność Euro 2012, w której po murawie stadionu biegają kury i toczą się jajka przy wtórze „Koko koko, Euro spoko". Żeby domknąć koło virali, Gotye postanowił okazać szacunek wybuchu internetowej kreatywności związanej z jego piosenką i zmontował „Somebodies: a YouTube Orchestra", hit zaśpiewany (za pomocą montażu) przez ulubionych fanów wykonawców. Kto wie, może w przyszłym roku najlepsze teledyski będą powstawać nie dzięki uznanym reżyserom i sporym budżetom, ale w oparciu o bazę społecznościową? Użytkownicy YouTube wiedzą o związkach obrazu z muzyką nie mniej niż wielu dyrektorów kreatywnych MTV.

W tym roku najlepsze teledyski opowiadają o tym, co w mniejszości, marginalne i wykluczane. Kiedy MTV nagrodę dla teledysku roku przyznaje Rihannie i „We Found Love", plastikowej fantazji na temat Sida i Nancy, bydgoski Festiwal Camerimage nagradza teledyski, które (dosłownie) zabijają Lady GaGę i przywracają do życia poezję.

Niedobrzy chłopcy

Pozostało 98% artykułu
Film
Kryzys w polskiej kinematografii. Filmowcy spotkają się z ministrą kultury
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Film
Najbardziej oczekiwany serial „Sto lat samotności” doczekał się premiery
Film
„Emilia Perez” z największą liczbą nominacji do Złotego Globu
Film
Europejskie Nagrody Filmowe: „Emilia Perez” bierze wszystko
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Film
Harry Potter: The Exhibition – wystawa dla miłośników kultowej serii filmów