Choć literaturę kryminalną w ostatnich dziesięcioleciach zdominowali Amerykanie, to honoru Europy w tej dziedzinie z powodzeniem bronią Skandynawowie. Zwłaszcza Szwedzi: Henning Mankell z komisarzem Kurtem Wallanderem z Ystad, Stieg Larsson z Mikaelem Blomkvistem czy Norweg Jo Nesbo z policjantem Harrym Hole.
Ich liczne powieści rozchodzące się w tysiącach egzemplarzy równie chętnie są przenoszone na duże i małe ekrany. Do tego grona dołączył ostatnio duński pisarz Jussi Adler-Olsen, którego pierwszą powieść zekranizował z powodzeniem Mikkel Norgaard.
W „Kobiecie w klatce" znajdziemy to wszystko, do czego przyzwyczaili nas skandynawscy autorzy kryminałów. Oddanego bez reszty pracy, zmęczonego i wypalonego policjanta odrywanego od prowadzonego śledztwa przez głupotę przełożonych i ich polityczne uwikłania, topiącego w alkoholu niepowodzenia w życiu prywatnym. A tropić musi świrów i psychopatów, od których roi się w rzadko oświetlanej słońcem Skandynawii.
Detektyw Carl Morck (Nikolaj Lie Kaas) po brawurowej akcji, w której zginęło dwóch policjantów, zostaje delegowany do nowo utworzonego Departamentu Q. Nazwa brzmi dumnie, ale tworzą go tylko dwaj funkcjonariusze: Morck i przydzielony mu asystent, z pochodzenia Syryjczyk Assad (Fares Fares). Ich zadaniem jest zakończyć, bez ruszania się zza biurka, niezamknięte sprawy sprzed lat. Jeden dzień, jedna sprawa, krótki protokół i ad acta. Ale to nie z Morckiem takie numery. Już pierwsze akta na temat zaginięcia pięć lat wcześniej z pokładu promu młodej parlamentarzystki (Sonja Richter) budzą jego wątpliwości. Kto, pragnąc popełnić samobójstwo, zabiera ze sobą niepełnosprawnego brata?