Młody mężczyzna wchodzi do pustego mieszkania w eleganckim domu. Biega po nim nagi, niemal zamarza z chłodu, w wannie traci przytomność. Znajdują go sąsiedzi. Młodzi ludzie. Rodzeństwo? Kochankowie? A może kazirodcza para? Emile i Caroline mieszkają w wystawnym apartamencie w tym samym domu. „Jest obrzezany" – mówi dziewczyna. Ogrzewają go, cucą, dają mu ubrania, pomarańczowy, wełniany płaszcz, trochę pieniędzy.
Tak zaczynają się nagrodzone berlińskim Złotym Niedźwiedziem „Synonimy" izraelskiego reżysera Nadava Lapida. „Przyjechałem do Francji, żeby uciec z Izraela. Obrzydliwego kraju, prostackiego, idiotycznego, obskurnego, cuchnącego, grubiańskiego, paskudnego, wstrętnego, żałosnego, odrażającego, obmierzłego, podłego, bezdusznego" – mówi bohater filmu Yoav.
„Żaden kraj nie ma w sobie tyle naraz. Wybieraj" – odpowiada Emile. Ale tak nie do końca wiadomo, czy emigrant tak myśli, czy powtarza słówka. Przez cały czas nie będzie się rozstawał ze słownikiem, wkuwając francuskie zwroty, bo naprawdę jednego, czego chce, to zostać Francuzem.
Trudne, pełne śmierci i dramatów wspomnienia Yoava zderzają się z pustką życia Caroline i Emile'a. A nora, w której on gotuje sobie najtańsze jedzenie dla psa – z ich zamożnością. Między tą trójką narodzi się jednak dziwna relacja. Oni są mu potrzebni, dają poczucie oparcia. On „sprzedaje" im dramatyczne historie. Będzie ich ciekawił, dopóki się nim nie znudzą.
„Synonimy" to film o emigracji. O obcości, której nic nie jest w stanie przełamać. Ta historia przejmuje tym bardziej, że jest osobista. Izraelski reżyser opowiedział o własnym doświadczeniu. Po odbyciu służby wojskowej studiował filozofię w Tel Awiwie, ale pod wpływem impulsu wyjechał z Izraela. Jak mówi, chciał uciec od losu.