Nie należy do artystów, którzy co rok pokazują nowy film, ale każdy jest u niej ważny. W połowie lat 90. Lucrecia Martel współtworzyła Nową Falę Argentyńską. „Bagno", „Święta dziewczyna" i „Kobieta bez głowy" to filmy, które napisała własnym charakterem pisma. Teraz, po ośmiu latach milczenia, skończyła kolejny, „Zama", który będzie miał międzynarodową premierę na festiwalu w Wenecji.
Podczas festiwalu Transatlantyk w Łodzi Martel nie tylko odebrała nagrodę międzynarodowego stowarzyszenia krytyków filmowych FIPRESCI. Dała też lekcję kina i spotkała się z publicznością. – Interesuje mnie burzenie ustalonego sposobu patrzenia na świat, potocznych wyobrażeń i oczekiwań – mówiła.
Pierwsza kamera
Urodziła się w 1966 roku, w rodzinie należącej do klasy średniej, w Salta, na północy Argentyny. Uczyła się w katolickiej szkole, miała rozległe zainteresowania – zastanawiała się nad studiowaniem zoologii, historii sztuki, reklamy. W końcu wybrała historię na miejscowej uczelni, a po roku przeniosła się do Buenos Aires, na wydział komunikacji społecznej. Bardzo ciekawy, bo na uczelnię wrócili wtedy profesorowie relegowani wcześniej przez wojskową dyktaturę. Lucrecię pognało jednak dalej: zapisała się na kurs animacji, a potem zdała do szkoły filmowej.
Kino interesowało ją już jako nastolatkę. Oglądała w telewizji horrory albo westerny. A kiedy jej ojciec kupił kamerę wideo, zaczęła tworzyć domową kronikę. Stale podpatrywała rodziców i braci. I wreszcie chęć zamykania świata na taśmie filmowej zwyciężyła.
Szkoła filmowa nie spełniła jednak jej oczekiwań. Kryzys ekonomiczny sprawił, że brakowało pieniędzy na ćwiczenia praktyczne. W końcu uczelnię zamknięto. Martel zaczęła myśleć o znalezieniu innego zawodu, ale wygrała konkurs scenariuszowy, w którym nagrodą były pieniądze na realizację krótkiego filmu.