W ciągu dwóch ostatnich lat na giełdach tzw. krajów wschodzących zagraniczne fundusze zainwestowały ponad 170 mld dolarów. Korzystali na tym klienci polskich funduszy operujących na tych rynkach. Osiągały one wysokie stopy zwrotu, grubo przekraczające 100 proc.
Ale na początku tego roku entuzjazm dotyczący rynków wschodzących wyraźnie osłabł. Zagraniczni inwestorzy zaczęli wycofywać pieniądze. Natychmiast przełożyło się to na gorszą wycenę akcji, a co za tym idzie – również jednostek funduszy inwestycyjnych. Przez niespełna dwa miesiące z rynków tych odpłynęło już około 4 proc. kapitału zainwestowanego w latach 2009 – 2010.
Przyczyn takiej sytuacji jest wiele. Analitycy wskazują na obawy związane ze wzrostem inflacji, która, jak wiadomo, nie sprzyja inwestowaniu w akcje. Do emerging markets zniechęca perspektywa wyższych stóp procentowych i możliwość schłodzenia gospodarek, co pociągnęłoby za sobą słabsze wyniki przedsiębiorstw.
Jacek Grel, zarządzający funduszami Arka, uważa, że powodem odpływu kapitału z rynków wschodzących jest to, iż inwestorzy sprzedają część akcji, by wycofać osiągnięte już zyski. Znaczenie ma też wzrost atrakcyjności rynków rozwiniętych. Nie można natomiast mówić, że fundamentalne atuty rynków wschodzących się zdezaktualizowały. W dłuższym terminie będzie można osiągnąć na nich wyższe zyski niż na giełdach dojrzałych. Dlatego teraz inwestorzy nie powinni podejmować pochopnych decyzji.