Na naszym rynku oferowanych jest ponad 400 funduszy zagranicznych zarządzanych m.in. przez takich gigantów, jak Franklin Templeton, BlackRock, HSBC, Shroders, BNP Paribas, Raiffeisen czy WIOF. W ubiegłym roku do Polski weszła amerykańska firma inwestycyjna Fidelity Worldwide Investment.
Ale są też instytucje zagraniczne, które z naszego rynku się wycofały, np. holenderskie Robeco czy duński Jyske. Powodem były problemy z dystrybucją funduszy.
Mało mieszanych
Wśród funduszy zagranicznych dostępnych na polskim rynku dominują akcyjne lub papierów dłużnych z różnych regionów świata (np. akcji rynku azjatyckiego czy dłużne rynku amerykańskiego). Niektóre inwestują w egzotycznych krajach, np. na Tajwanie, w Wietnamie czy Nigerii. Mało jest (ok. 7 proc.) bardzo u nas popularnych funduszy mieszanych: zrównoważonych lub stabilnego wzrostu.
Znaczna część oferty to fundusze sektorowe, np. inwestujące w firmy z sektora wydobywczego, metali szlachetnych czy zajmujące się ochroną zdrowia. Najlepszy wynik za 12 miesięcy (wycena z 20 stycznia), wynoszący 19,2 proc., wypracował fundusz sektora biotechnologii Franklin Biotechnology Discovery A (USD). Jego rezultat w przeliczeniu na złote jest jeszcze lepszy ze względu na umocnienie się dolara w ostatnich miesiącach.
Ryzyko walutowe
Ale możliwa jest też sytuacja odwrotna, kiedy stracimy na różnicach kursowych. W przypadku inwestycji w krajach innych niż USA czy kraje Unii Europejskiej może być tak, że lokalna waluta osłabi się w stosunku do dolara lub euro (w tych walutach najczęściej są wyceniane jednostki funduszy zagranicznych). Z kolei dolar może się osłabić w stosunku do złotego. To dodatkowo pogłębi stratę polskiego inwestora, który ostatecznie przelicza wyniki na złote. Stąd ryzyko wynikające z różnic kursowych często jest podwójne.