Dzisiaj telekomunikacja będzie tylko pretekstem do społeczno-politycznych wynurzeń. Weźmy taką nowelizację umiłowanej naszej ustawy...
Poprawka, która ma zapewnić szczęśliwość abonentom internetu; poprawka, która ma umożliwić im elektroniczną komunikację z operatorem; poprawka, która ma dać regulatorowi "ostateczne narzędzie"; poprawka, która ma umożliwić sprzedaż częstotliwości radiowych; poprawka, która ma zapewnić spokojność tzw. grupie Solorza; poprawka, która zbawi nas od spamu; poprawka, która otworzy drogę do zaspokojenia ambicji jednego polityka; poprawka, która...
Można by tak długo. Jedne poprawki załatwiają ważny interes rynkowy, inne czyjeś partykularne interesy - wprost lub dookólnie. Tak to działa. Z tego żyją lobbiści. Z tego my sami żyjemy, bo jak jest ważna sprawa legislacyjna, to jest temat.
A mnie się to od razu kojarzy z plagą sygnalizacji świetlnej w moim rodzinnym mieście stołecznym, jaką od kilku lat obserwuję, i która nieodmiennie mnie irytuje. Niechaj raz ktoś poczeka dłużej niż 30 sekund na przejściu dla pieszych albo do skrętu w lewo, a zaraz pojawi się gromada zatroskanych działaczy, która mu to ułatwi, stawiając światła. I z miejsca tworząc korki dla całej reszty użytkowników pasa ruchu. "Wszystko idealnie uregulować" - takie credo obowiązuje dzisiaj w cywilizowanym świecie. Że tak się nie da - nikt nie chce usłyszeć. Że trzeba trochę więcej polegać na ludzkim rozsądku i wzajemnej życzliwości - nikt nie wierzy.
Problemy biznesowe należałoby rozstrzygać w sądach na podstawie kodeksów, a nie na salach sejmowych, walcząc o specustawy. Dlaczego jest inaczej? Nie tylko dlatego, że na wyroki czeka się latami. Także dlatego, że szacunek dla władzy sądowniczej jest niewielki. Lepiej układać się z politykami o zmianę prawodawstwa, a z sędziów zrobić maszynki do wydawania wyroków. Nie o to chodziło Monteskiuszowi. Czy nie wystarczy, że już parlament zmienił się w maszynkę do uchwalania ustaw na zlecenie rządu?