To spora podwyżka, ale zdaniem minister Rafalskiej jest odpowiedzią na potrzeby rynku pracy, gdzie przedsiębiorcy narzekają na brak chętnych do pracy. – Będziemy mieli dalsze spadki stopy bezrobocia i jeśli chcemy znaleźć pracownika, to musimy mu zapłacić – przekonywała Rafalska.
Poza tym resort chce też realizować zapisany ustawowo cel, by płaca minimalna stanowiła połowę przeciętnego wynagrodzenia. W 2020 r. może to być 46,9 proc.
Nie szybciej niż rynek
Propozycja resortu jest kompromisem pomiędzy postulatami związków zawodowych i organizacji pracodawców. Związki chciałyby bowiem, by najniższe wynagrodzenie wynosiło 2520 zł w przyszłym roku, czyli sięgną 48 proc. tego przeciętnego.
Z kolei pracodawcy uważają, że najniższa płaca powinna rosnąć w takim samym tempie jak rynek. – Wynagrodzenia, w tym również minimalne, nie powinny rosnąć szybciej niż produktywność – zaznacza Jeremi Mordasewicz, doradca zarządu Konfederacji Lewiatan. – A skoro produktywność ma wzrosnąć w przyszłym roku realnie o 3,7 proc., a inflacja ma wynieść 2,4 proc., to wzrost wynagrodzeń, w tym płacy minimalnej oraz płac w państwowej sferze budżetowej, nie powinien przekraczać 6,1 proc., do poziomu 2387 zł – wyjaśnia.
Jeśli związki i pracodawcy sami nie dojdą do porozumienia, obowiązująca stanie się propozycja rządowa. Oznaczałoby wzrost płacy minimalnej w przyszłym roku o 200 zł, co jest rekordowo wysokim wzrostem nominalnym.
Ale płaca rośnie bardzo szybko od wielu lat. W 2019 r. była już o 140 proc. wyższa niż w 2007 r. (od tego roku nastąpiło przyspieszenie), a w 2020 r. może być już o 160 proc. wyższa. Tymczasem przeciętne zarobki zwiększyły się w tym czasie o 70 proc.