Zwalisty ekscentryk, jowialny i błyskotliwy jednocześnie. Szanuje tradycje, ale i potrafi pełnymi garściami czerpać z życia – jedno z drugim płynnie połączył romansując ze śpiewaczką operową, z którą na schadzki umawiał się w taksówce, gdzie wspólnie mieli słuchać arii w wykonaniu Pavarottiego. I jeszcze jedna anegdota: jeżeli w ciągu kilku najbliższych dni nie dojdzie do żadnego kataklizmu, zostanie kolejnym premierem Zjednoczonego Królestwa. Boris Johnson - brzytwa, której właśnie zamierzają się chwycić tonący torysi.
Ostra jak jego język, wytrenowany latami toczonych przez niego publicystycznych bitew i potyczek. W końcu zanim został politykiem był dziennikarzem. I to jednym z tych wyposażonych w szósty zmysł, doskonale potrafiących przewidzieć „co będzie się dobrze klikało”.
W atmosferze wokół jego zbliżającego się coraz większymi krokami premierostwa jest z resztą coś z atmosfery tamtego, medialnego świata. Jakby chodziło o nowego prowadzącego telewizyjny talent- show, a nie polityka, od którego zależy być może przyszłość Wielkiej Brytanii, a już na pewno Partii Konserwatywnej. Więcej uwagi niż poglądom poświęca się sylwetce, temperamentowi i wypowiadanym przez Borisa (na Wyspach mówi się o nim częściej z imienia niż nazwiska) bon-motom.
Tak czy inaczej Johnsonowi pisany jest los najbardziej publicystycznego ze wszystkich brytyjskich premierów. Nie tyle nawet ze względu na jego zawodową przeszłość, co temat brexitu, który znajdzie się w centrum tej kadencji. Brexitu, który od początku bardziej niż planem i wizją był społeczną intuicją, publicystyczną figurą, która miała się dobrze klikać. Tkwiący w niej potencjał Johnson wyczuł dość szybko, pewnie dzięki swojemu szóstemu zmysłowi, zawczasu przyłączając się do obozu zwolenników opuszczenia Unii. Teraz najprawdopodobniej znajdzie się w nienaturalnej dla dziennikarza sytuacji osoby odpowiedzialnej za przekucie haseł w fakty.
Jeżeli mu się to nie uda, pogrzebie nie tylko własną, jako publicysty, wiarygodność. Razem z nią na dno pójdą torysi. W ojczyźnie konserwatyzmu Partia Konserwatywna skończy się nie hukiem, nie piskiem, tylko felietonem.