Z jakimi problemami będzie się musiała zmierzyć polska edukacja w nowym roku szkolnym?
Cały czas zmagamy się z okolicznościami „okołopandemicznymi”. Szkoła doświadczyła lockdownów bardzo boleśnie, bo musiała się przestawić na zupełnie inne tory. Będzie to więc bardzo napięty rok szkolny, nie wiadomo bowiem, czy nie trzeba będzie znów przejść na prowadzenie zajęć zdalnie. A poprzednie doświadczenia pokazały, że systemu bezpośredniego kontaktu nauczycieli z uczniami nie da się przełożyć na system komputerowy. Ta niewiadoma z pewnością będzie dużym wyzwaniem, bo atmosfera zagrożenia obejmuje uczniów, rodziców i nauczycieli. To tworzy bardzo niekorzystne tło psychospołeczne. No i oczywiście brutalna wojna obok nas, która niewątpliwie odciska piętno na naszej psychice i podwyższa poziom naszego lęku egzystencjalnego.
Jakie jeszcze potencjalne wyzwania pan dostrzega?
Kolejnym jest wielokulturowość, mam tu na myśli wiele dzieci ukraińskich. Do tego też nie byliśmy przygotowani. Dla młodszych dzieci w wielu miejscach udało się co prawda zorganizować całe ukraińskie klasy, sprowadzono nauczycieli znających język i jakoś ten problem udźwignięto. Kłopot pojawia się w starszych klasach, w których są pojedyncze osoby z Ukrainy. Zdarza się, że takie dzieci w ogóle rezygnują z nauki w polskiej szkole. Obecnie nauczyciele zwykle nie mówią po rosyjsku, trudno też wymagać, by wszyscy uczniowie ukraińscy mówili po angielsku. W takiej sytuacji mimo wszystko lepszym pomysłem wydaje się zdalna nauka w systemie ukraińskim dla takich dzieci. To są przecież zupełnie różne systemy edukacyjne. Inna jest sama filozofia edukacji.
W Ukrainie obowiązek szkolny zaczyna się rok wcześniej (od sześciolatków), więc pojawia się problem, do której klasy powinny dołączyć dzieci ukraińskie w polskich szkołach.