Niektóre firmy z dochodzenia praw autorskich, np. za upublicznienie zdjęcia, uczyniły sposób na zarabianie pieniędzy. Ich działania nazywa się copyright trollingiem. I choć nie są wprost zakazane, budzą poważne wątpliwości etyczne.
Z pomocą śledczych
– Procedura postępowania przez stosujących copyright trolling jest prosta – tłumaczy Paweł Litwiński z Instytutu Allerhanda. – Składa się zawiadomienie o popełnieniu przestępstwa: naruszenia prawa autorskiego, własności przemysłowej lub ustawy o bazach danych. Prokuratura ustala dane podejrzanego. I choć większość postępowań umarza, to skarżący zyskuje wgląd w akta. Dzięki temu może sam kontaktować się z podejrzanym i zastraszając go powództwem cywilnym, wyłudzić pieniądze w ramach ugody – wyjaśnia Litwiński.
Stosujący copyright trolling w wezwaniu często żądają niewygórowanych kwot, aby adresat, nie wiedząc o bezpodstawności zarzutów, wolał zapłacić, niż próbować szczęścia w sądzie.
– Często zgłaszają się do nas ludzie nagabywani groźbami wytoczenia powództwa sądowego za naruszenie praw autorskich, którego się nie dopuścili – mówi Mateusz Wolny z Prokuratury Rejonowej w Bielsku-Białej. – Prokuratura nie może jednak nic zrobić, gdyż takie sprawy rozstrzygają sądy cywilne.
Szantażyści grożą też postępowaniem karnym – szantażowany nie ma świadomości, że zostało ono umorzone. Zdarza się, że proszą o dzwonienie na numer o podwyższonej opłacie.