W poniedziałek rano kurs europejskiej waluty poszybował powyżej 4,72 zł. Polska waluta traciła na wartości także wobec dolara i franka szwajcarskiego. Ten ostatni kosztował chwilowo nawet ponad 4,51 zł. Złotemu nie pomogły dane wskazujące na to, że polski przemysł jest zadziwiająco odporny na zaburzenia w międzynarodowych łańcuchach dostaw, które paraliżują ten sektor w strefie euro.
Wyprzedaż polskiej waluty zastopował po południu dopiero premier Mateusz Morawiecki. – Będziemy robili wszystko w naszej komunikacji i w naszych realnych działaniach, aby złotówka była nieco silniejsza – powiedział. Po tych słowach kurs euro wrócił poniżej 4,69 zł, ale gdy zamykaliśmy to wydanie „Rz", znów był powyżej 4,70 zł.
Droższy import
Premier tłumaczył, że słabość złotego to problem dla wszystkich kredytobiorców, którzy mają długi w walutach obcych, w tym dla rządu. Ale deprecjacja polskiej waluty podbija ceny importowanych towarów, w tym surowców, co utrudnia walkę z inflacją.
Ekonomiści szacują, że osłabienie złotego z ostatnich miesięcy doda do inflacji w najbliższych kwartałach około 0,2–0,5 pkt proc. W rezultacie część analityków spodziewa się obecnie, że inflacja osiągnie szczyt dopiero na poziomie 8,5–9 proc. rok do roku, zamiast 8 proc. Te prognozy mogą z kolei potęgować słabość złotego. Im wyższa inflacja, tym większych podwyżek stóp procentowych od NBP oczekują inwestorzy. A zdaniem ekonomistów już obecne oczekiwania rynku, że stopa referencyjna NBP dojdzie w połowie 2022 r. do 3 proc., są nadmierne.