Pandemia w Polsce nie odpuszcza. Wręcz przeciwnie, rosną obawy, że jej druga fala skłoni rząd do przywrócenia obostrzeń w życiu społecznym, a nawet całkowitego zamrożenia gospodarki. Pytanie, czy finanse publiczne stać byłoby na drugi lockdown? Czy znalazłyby się pieniądze na kolejne pakiety pomocowe dla firm? Czy też może już wystrzelaliśmy się z amunicji? Zresztą nie trzeba aż tak dramatycznych wydarzeń, jak ponowny zakaz działalności. Już dziś firmy sygnalizują, że pomoc z tarczy antykryzysowej, przyznawana zwykle na trzy miesiące, jest za mała, i postulują, by ją przedłużyć.

Jaka definicja, taki dług
Zdaniem większości pytanych przez nas ekonomistów przestrzeń w finansach publicznych na większą interwencję jeszcze by się znalazła. To zaskakujące, bo na pierwszy rzut oka mogłoby się wydawać, że koronakryzys wyczyści kasę państwa do cna. Z prognoz Komisji Europejskiej wynika, że w tym roku nasz dług publiczny urośnie aż o 12,5 pkt proc. Na koniec 2020 r. dług ma sięgnąć 58,5 proc. PKB, co oznacza, że przekroczy 55-proc. próg ostrożnościowy zapisany w ustawie o finansach publicznych i znajdzie się blisko nieprzekraczalnego 60-proc. limitu dla długu zapisanego w konstytucji.
– Rzeczywiście, jeśli chodzi o wsparcie gospodarki, poszliśmy bardzo daleko – mówi Rafał Bencki, główny ekonomista ING Banku Śląskiego. – Ale rząd tak przemyślnie przygotował programy pomocowe, by omijać limity zadłużenia wynikające z polskich przepisów – zaznacza. Jak wyjaśnia, ok. 2/3 potrzeb pożyczkowych państwa zostanie zrealizowanych poza budżetem państwa, czyli poprzez emisję obligacji przez BGK i Polskiego Funduszu Rozwoju, co nie jest zaliczane do długu wedle polskiej definicji. W efekcie, jak prognozuje Ministerstwo Finansów, zadłużenie państwa według polskiej definicji nie przekroczy nawet 50 proc.