Po negatywnych dla Polski prognozach makroekonomicznych Międzynarodowego Funduszu Walutowego zimny prysznic sprawiła nam druga poważna instytucja. Wiosenna rewizja prognoz Komisji Europejskiej poszła bardzo daleko w porównaniu z odsłoną styczniową.
Mój najkrótszy komentarz do wiosennej prognozy Komisji dla Polski jest następujący: prognoza wydaje się nadmiernie pesymistyczna. Bierze się to z założenia ostrego spadku popytu zagranicznego w 2009 r. (minus 4,0 proc. PKB dla całej UE; w tym minus 5,4 proc. PKB dla Niemiec); tego założenia akurat nie kwestionuję. Ale też z założenia płaskiej (0,6 proc. dla 2009 r. i 0,2 proc. dla 2010 r.) dynamiki indywidualnej konsumpcji krajowej – co już kwestionuję, oraz ujemnego wkładu stanu zapasów do PKB, którą to, jako tzw. wielkość rezydualną, da się zweryfikować dopiero w końcowej fazie sporządzania bilansu rachunków narodowych – czyli w maju 2010 r.
Prognoza KE jest uderzająco niespójna, jeśli chodzi o zakładaną ujemną dynamikę popytu krajowego, ujemne i w miarę zbliżone dynamiki eksportu i importu oraz wciąż relatywnie duży deficyt na rachunku obrotów bieżących (minus 4,7 proc. PKB dla 2009 r. i minus 3,7 proc. PKB dla 2010 r.; przy moich prognozach odpowiednio minus 2,5 proc. PKB i minus 2,7 proc. PKB). Tak wysokie deficyty przekładają się na duże potrzeby finansowania zewnętrznego, co w aktualnych warunkach rynkowych musi negatywnie wpływać na prognozy kursowe. Prognoza jest katastrofalna dla polskich finansów publicznych – zakłada wzrost deficytu sektora finansów publicznych do 6,6 proc. PKB w tym roku i 7,3 proc. PKB w 2010 r., czemu towarzyszyć ma wzrost długu publicznego do granicy dopuszczalnej na mocy konstytucji. Takie prognozy uzasadnione są założeniem braku przeciwdziałania narastaniu deficytu przez rząd i prowadzeniem polityki antycyklicznej, co wydaje się i niewyobrażalne, i kompletnie nierealistyczne.
Przy takich oficjalnych prognozach Komisji jakiekolwiek starania ze strony Polski o szybkie wejście do strefy euro stają się kompletnie bezprzedmiotowe. Tak radykalna rewizja prognoz, stanowiąca zaskoczenie dla władz polskich, świadczy też o nikłej współpracy instytucjonalnej z Komisją, a pośrednio o słabości polskiego lobby w Brukseli, które mogłoby podjąć dyskusję nad prognozami.
Wydaje się interesujące, że zazwyczaj to ekonomiści z sektora komercyjnego bywali w swych prognozach bardziej pesymistyczni od instytucji międzynarodowych. Tym razem jest inaczej. Być może dlatego, że instytucje międzynarodowe prawidłowo oceniają negatywny wpływ na gospodarkę rynków finansowych, ale nie doszacowują siły dostosowawczych działań w sferze realnej i wagi utrzymania wysokiego poziomu konsumpcji w czasach spadku dochodów gospodarstw domowych.