– Rząd buduje sobie wehikuł do finansowania wyborczych obietnic i wydatków, i to na duże kwoty – ostrzega Sławomir Dudek, główny ekonomista Fundacji Forum Obywatelskiego Rozwoju. – Nie wiadomo, dokładnie na co zostaną przeznaczone te wydatki, ale wiadomo, że o ich przeznaczeniu może decydować osobiście premier, nikogo nie pytając się o zgodę, a więc zupełnie poza kontrolą parlamentu – dodaje.
Czytaj więcej
To nie jest czas na zacieśnienie fiskalne – przekonuje minister finansów Tadeusz Kościński przedstawiając główne założenia projektu budżetu na 2022 rok.
Pandemiczna potrzeba
Ten wehikuł to różnica między zadłużeniem sektora finansów publicznych liczonym wedle polskiej i unijnej metodologii. Do 2019 r. luka ta była stosunkowo niewielka i wynosiła ok. 50 mld zł rocznie, głównie w efekcie „wyrzucenia" poza polską definicję zadłużenia Krajowego Funduszu Drogowego (zaciągniętego na budowę dróg i autostrad). W 2020 r. różnica ta skokowo wzrosła do ok. 225 mld zł, co miało pewne uzasadnienie w sytuacji pandemicznej.
– Wówczas wiadomo było, że pomoc dla gospodarki trzeba uruchomić szybko, że będzie ona bardzo kosztowna i że przy spadającym PKB groziło to ryzykiem przekroczenia konstytucyjnego limitu zadłużenia, czyli 60 proc. PKB – zauważa Karol Pogorzelski, ekonomista Banku Pekao SA. By uniknąć tego ryzyka, rząd zdecydował, że pomoc będą finansować głównie tzw. pozabudżetowe fundusze – w tym głównie nowo utworzony Fundusz Przeciwdziałania Covid-19 oraz Polski Fundusz Rozwoju, a które nie są zaliczane do długu według polskiej definicji.