Hamilton czuł się w McLarenie jak u pana Boga za piecem i jedyne, co mogło go frustrować, to osiągi samochodu. Tym trudniej zrozumieć decyzję o przejściu właśnie do Mercedesa. Zespołu, który na podstawie niedawnych osiągnięć można w najlepszym razie określić mianem solidnego teamu ze środka stawki. To fakt, że w sezonie 2012 Hamilton stracił przynajmniej dwie wygrane w wyniku defektów samochodu, a błędy ekipy pozbawiły go wielu punktów, ale trzeba pamiętać o tym, że nawet w najtrudniejszych chwilach zespół stał murem za swoim pupilkiem, tłumacząc go z potknięć i wpadek. W drugą stronę to już nie zadziałało i przy pierwszej nadarzającej się okazji Hamilton zmienił barwy.
Z napięciem oczekiwano na pierwsze testy w Jerez. Nastrój Hamiltona, który podczas zimowej przerwy miał okazję poznać zespół i przyjrzeć się projektowi samochodu na sezon 2013, mógł wiele zdradzić jeszcze przed rozpoczęciem jazd. Kierowca bez cienia uśmiechu na twarzy powtarzał, że potrzebna jest cierpliwość, że do nowego wyzwania w karierze podchodzi jak do maratonu, a nie jak do sprintu, że nie jest cudotwórcą i nie liczy od razu na zwycięstwa.
Pytanie brzmi, czy w ogóle tych zwycięstw się doczeka? Debiut tegorocznego samochodu Mercedesa nie wypadł okazale. Pierwszego dnia popsuła się elektryka i Nico Rosberg przejechał zaledwie 14 okrążeń, drugiego dnia nawaliły hamulce i Hamilton wypadł z toru, uszkadzając auto o barierę. Trzeciego i czwartego dnia było już lepiej: obaj pokonali po ponad 100 okrążeń, notując niezłe czasy. – Jest mniej więcej tak, jak się spodziewałem – oceniał Hamilton aktualną sytuację w swojej nowej ekipie. – Samochód nie ma dobrego docisku, ale w fabryce już nad tym pracują.
Powodzenie tych prac, nadzorowanych przez liczne tęgie głowy (gdzie kucharek sześć...), stoi oczywiście pod znakiem zapytania. Jedno jest pewne: będzie ciekawie, niezależnie od wyników osiąganych przez Mercedesa. Jeśli zaczną regularnie zwyciężać, zrobi się głośno o wyczuciu Hamiltona i nieodkrytym jak dotąd talencie do wyciągania zespołu z kłopotów. Jeśli ekipa pozostanie na zapleczu czołówki, obserwacja poczynań przyzwyczajonego do odnoszenia sukcesów kierowcy także będzie interesująca. Swój smak będzie miała również walka zespołowych partnerów: Nico Rosberg bez kompleksów rozprawiał się ze zmęczonym długą karierą Michaelem Schumacherem, ale w konfrontacji z Hamiltonem teoretycznie stoi na straconej pozycji. Tyle, że niektórzy nie dawali mu też większych szans w starciu z „Schumim"...
Nawet jeśli samochód nie będzie pozwalał na walkę o mistrzowski tytuł, Hamilton nie powinien czuć rozczarowania. Nie da się ukryć, że jednym z powodów, dla których zdecydował się na opuszczenie swojej rodziny w McLarenie, była wartość kontraktu. Dotychczasowy pracodawca nie był w stanie przebić oferty Mercedesa, sięgającej ponoć 20 milionów funtów za każdy sezon z trzyletniego kontraktu. Część mogła zostać wypłacona z góry: niedawno Hamilton zamienił roczną gażę na prywatny odrzutowiec, dzięki któremu zamierza pielęgnować związek z gwiazdą muzyki pop Nicole Scherzinger, która ze względu na obowiązki jurorki programu „X-Factor" musi przebywać w Los Angeles.
Wygląda na to, że w przypadku własnego życia zawodowego Hamilton wybrał właśnie ścieżkę gwiazdy, która stawia zbicie kapitału ponad sukcesy sportowe. Czas pokaże, czy po przejściu do Mercedesa będzie mógł połączyć jedno z drugim. Jeśli jego nowy team utrzyma swój dotychczasowy poziom, to były mistrz świata będzie musiał się pogodzić z przekroczeniem granicy pomiędzy kierowcą walczącym o mistrzowskie tytuły a zawodnikiem, który z gwiazdą ma wspólną tylko pensję. Przy okazji pewnie zatęskni za swoim dawnym zespołem.