Z naszych informacji wynika, że pensja szefa powstającej spółki Polskie Inwestycje Rozwojowe ma się mieścić w przedziale 80–120 tys. zł miesięcznie. Jak mówi nasz informator – bliżej dolnej granicy. Ma to być pensja podstawowa bez uwzględniania rocznych bonusów.
Dla porównania – Zbigniew Jagiełło, który kieruje bankiem PKO BP, w 2011 roku zarobił w sumie (z premiami) ok. 1,9 mln zł (ok. 150 tys. zł miesięcznie), w 2012 zaś – 2,4 mln zł. Grendowicz, który ma odpowiadać za realizację programu, który został uznany za strategiczny dla kraju, ma więc zarabiać mniej więcej tyle, ile prezesi firm energetycznych. Szef PGE Krzysztof Kilian zarobił w ubiegłym roku ok. 1,1 mln zł, prezes spółki Enea Maciej Owczarek (również ok. 1 mln zł), a była prezes PGNiG Grażyna Piotrowska-Oliwa (769 tys. zł).
W całej sprawie jest jednak jeden szczegół, który powoduje, że misja Grendowicza może jeszcze stanąć pod znakiem zapytania. Jak się bowiem okazuje, ciągle nie podpisał on jeszcze umowy. Nie może się ostatecznie porozumieć z resortem skarbu co do ostatecznych warunków. Zarówno on, jak i ministerstwo zaczynają zaś tracić cierpliwość. O co chodzi?
Były prezes BRE Banku został wybrany na stanowisko szefa spółki Polskie Inwestycje Rozwojowe (to ona ma być operatorem programu Inwestycje Polskie) na początku marca. Spotyka się już z inwestorami, organizuje biuro i przygląda projektom, które mogą być realizowane w ramach programu, ale ze względu na brak kontraktu nie może otrzymać wynagrodzenia.
– Tak, to prawda. Od ponad dwóch miesięcy pracuję de facto za darmo – potwierdza prezes PIR. Jak to możliwe, że szef tak poważnej firmy – wehikułu finansowego, który ma pomóc gospodarce rozruszać inwestycje infrastrukturalne i uruchomić partnerstwo publiczno-prywatne, nie otrzymuje pensji?