Każdego roku Polacy kupują około 300 milionów zniczy i nie mają sobie, pod tym względem, równych w Europie, twierdzi w „Pulsie Biznesu" Lucjan Kułeczko, prezes Ogólnopolskiego Stowarzyszenia Producentów Zniczy i Świec. Tradycyjne światełko stawiają jeszcze mieszkańcy sąsiadujących z Polską krajów – Czech, Słowacji, Ukrainy, Białorusi czy Litwy, ale kupują ich znacznie mniej niż Polacy.

Choć ilościowo rynek zniczy jest w Polsce stabilny, to zmienia się sposób, w jaki je kupujemy. Kiedyś Polacy znicze kupowali na straganach bezpośrednio na (a w zasadzie przed) cmentarzem. Tradycyjnie największa sprzedaż przypadała 1 listopada i w okoliczne dni, w Wszystkich Świętych, gdy Polacy masowo udają się na groby bliskich. Koniec października i początek listopada to nadal czas, gdy sprzedaje się najwięcej zniczy i wkładów do nich, ale teraz coraz większy udział w nim mają sieci handlowe, które wypierają powoli ulicznych sprzedawców i kwiaciarzy.

Jest się o co bić, gdyż rynek ten wart jest, według szacunków, około miliarda złotych rocznie. W tej kwocie zawierają się jednak nie tylko tradycyjne znicze, ale także różnego rodzaju wkłady, których popularność rośnie. Okazuje się też, że nawet ten sektor gospodarki może być zależny od... kalendarza i pogody. „Parkiet" twierdzi, że są dwa warunki udanej sprzedaży zniczy – bliskość weekendu do Wszystkich Świętych oraz dobra pogoda. W tym roku święto przypada w środę, a do odwiedzin na cmentarzach zniechęca chłodna i wietrzna aura. Pogoda dopiekła tak bardzo, że w niektórych miastach i gminach rozważano nawet zamknięcie cmentarzy ze względów bezpieczeństwa (w Gdańsku były zamknięte w poprzedzający 1 listopada weekend).

Polska, według OSPZIŚ, jest największym na świecie producentem zniczy. W naszym kraju powstaje dwie trzecie światowej produkcji.