Przedstawiciele wielkich banków dają francuskim władzom do zrozumienia, że po Brexicie Francji nie uda się przyciągnąć pracowników z londyńskiego sektora finansowego, jeśli nie naprawi swojego prawa pracy. Wskazują oni, że francuskie prawo nie zapewnia bankom i funduszom elastyczności potrzebnej do skutecznego konkurowania na globalnych rynkach.
– Istnieje powiedzenie, że zwolnienie pracownika zajmuje w Londynie trzy dni, w Szwajcarii trzy tygodnie, a w Paryżu trzy lata. Może to przesada, ale niezbyt odległa od rzeczywistości – stwierdził Jean-Frederic de Leusse, szef francuskiego oddziału banku UBS. Wraz z z kilkoma innymi przedstawicielami sektora wystąpił on niedawno przed komisją francuskiego Senatu zajmującą się sprawą Brexitu. Przypomniał tam, że UBS zatrudnia więcej Francuzów w Londynie niż w Paryżu i jego zdaniem szybko się to nie zmieni.
Przedstawiciele banków wskazywali, że większe od Paryża szanse na przyciągnięcie pracowników z Londynu mają Frankfurt, Dublin czy Amsterdam. – Koszty, które ponoszą pracodawcy, są kolosalne. To przeszkoda, a przepaść między Paryżem a Frankfurtem jest dużym problemem – skarżył się Rene Proglio, szef francuskiego oddziału Morgan Stanley.
Skargi bankowców dotyczą głównie francuskiego kodeksu pracy. Liczy on ok. 3 tys. stron i waży blisko 1,5 kg. Od 1985 r. powiększył się trzykrotnie. Skomplikowany system regulacji biznesowych liczy ponad 400 tys. norm prawnych, a w kraju obowiązuje 360 różnych podatków.
Przedstawiciele sektora finansowego mocno narzekają m.in. na podatek od transakcji finansowych. Kilka lat temu wprowadzono też we Francji i szybko później wycofano stawkę podatku dochodowego wynoszącą aż 75 proc. To wszystko zniechęca finansistów do przenoszenia się z Londynu do Paryża.