– Uwolnić Hongkong! Rewolucja naszych czasów! – skandowało cztery tysiące osób, które przez trzy dni prowadziły siedzący protest w głównej hali lotniska. Wszyscy byli ubrani w czarne T-shirty, które stały się już symbolem protestu.
Port lotniczy w Hongkongu jest jednym z największych na świecie, startuje i ląduje tu około 1100 samolotów dziennie.
– Zawracajcie! – krzyczała część demonstrantów do przylatujących pasażerów. Większość jednak przepraszała „za niedogodności, ale nie mamy wyboru" i przestrzegała: – Nie ufajcie (naszej) policji. Mimo przyjaznego zachowania demonstrantów 22 kraje już wydały ostrzeżenia przed podróżowaniem do miasta z powodu niekończących się protestów.
Demonstracje sprowokowało zgłoszenie w miejscowej Radzie Legislacyjnej projektu ustawy zezwalającej na ekstradycję podejrzanych m.in. do Chin („Chin kontynentalnych" – jak mówią w położonym na wyspach Hongkongu). Mieszkańcy niezadowoleni z powolnego ograniczania autonomii miasta przez Pekin podejrzewają, że ustawa będzie wykorzystywana do legalnego wyłapywania przez chińskich komunistów opozycjonistów, którzy schronią się w Hongkongu. Wcześniej służby specjalne Chin porywały z miasta księgarzy sprzedających satyryczne wydania wyśmiewające rządzących w Pekinie.
Zgodnie z porozumieniem z 1997 roku, gdy brytyjska kolonia wracała do Chin, z resztą kraju miała ją połączyć zasada „jedno państwo, dwa systemy". W ciągu 50 lat Hongkong miał być autonomiczny, z własnym systemem prawnym, władzami, a nawet granicą oddzielającą od Chin. Jednak opozycja w mieście wskazuje, że Pekin od dłuższego czasu próbuje ograniczyć te prawa, m.in. ingerując w procedury wyboru władz.