Jego wielkość wynikała już z samej tylko postury. Ze 193 cm wzrostu i 135 kg wagi wypełniał sobą każde pomieszczenie. Wielu polityków było gotowych uciąć sobie rękę, że na własne oczy widziało, jak wraz z kanclerzem do pomieszczenia wkraczał jego autorytet. Mimo to uskarżali się nagminnie, że niczym walec miażdży ich już samymi gabarytami. „Z pewnością nie jestem ucieleśnieniem elegancji" – wyznał kiedyś samokrytycznie w szwajcarskiej telewizji. Faktycznie, żaden kanclerz ani przed, ani po nim nie ściągał na siebie tylu drwin rodaków ze względu na swoją prowincjonalność. Świadczy o tym jedna z anegdot: Kohl i jego minister spraw zagranicznych, giętki dyplomata i lew salonowy Hans Dietrich Genscher, siedzą przy stole na bankiecie u królowej brytyjskiej. W pewnym momencie Genscher szepcze szefowi do ucha: „Spójrz, Helmut, jakież oni tu mają sztućce! Twoja Hannelore na pewno by się ucieszyła z takiego prezentu". „Jasne – odpowiada Kohl – ale, do diabła, nie wiem, jak to zrobić". „Całkiem prosto" – ripostuje Genscher, dyskretnie chowając sztućce do kieszeni swojej marynarki. Kohl chce zrobić to samo, ale niezgrabnie trąca ciężką ręką o kieliszek z winem. I zwraca na siebie uwagę wszystkich gości. Za pospieszną radą Genschera, wyraźnie speszony, życzy obecnym przy stole smacznego. A do swojego ministra syczy: „Do diabła, przy deserze spróbuję jeszcze raz". Podczas podawania deseru Kohl ponownie nerwowo upycha sztućce w kieszeni, ale i tym razem zawadza o kieliszek z winem. „Cholera" – przeklina pod nosem. Wszyscy goście jak jeden mąż wlepiają w niego wzrok. „Aha – rozlega się pomruk na sali – kanclerz Niemiec chce pewnie wygłosić jakieś przemówienie". Kohl wstaje ociężale i mówi: „Na cześć królowej i ku rozbawieniu obecnych tu gości chciałbym zaprezentować magiczną sztuczkę. Otóż włożę sztućce do kieszeni mojej marynarki, a wyciągnę je z fraka Genschera".