W moim życiu Kohl wyznacza całą epokę. Został kanclerzem w 1982 roku, gdy byłem początkującym licealistą i dopiero zaczynałem się interesować polityką zagraniczną. Inni przywódcy się zmieniali, a on trwał. Zakończył kanclerską karierę w 1998 roku, gdy byłem już całkiem doświadczonym dziennikarzem działu zagranicznego i szykowałem się do wyjazdu do Berlina jako korespondent „Rzeczpospolitej”. Nigdy nie udało mi się z nim porozmawiać, gdy pracowałem w Niemczech, nie był chętny do udzielania wywiadów, występował wtedy w roli głównego bohatera afery czarnych kont, czyli tajnego finansowania jego partii CDU (przypisuje się jej kolor czarny, a głównemu rywalowi, SPD, czerwony). Afera, której szczegółów nigdy nie chciał wyjaśnić, spowodowała, że w podręcznikach i internetowych encyklopediach Kohl nie ma laurek jako nieskalany niemiecki polityk, najdłużej urzędujący kanclerz Niemiec.
Kwitnące krajobrazy
Dziś znani politycy z różnych europejskich krajów, zwłaszcza centroprawicowi, wspominają go nie tylko kanclerza zjednoczonych Niemiec, ale i ojca „naszej zjednoczonej Europy”. Ale nie musiało tak być, Helmuta Kohla na europejskie szczyty wyniosła historia, czy raczej to, jak zareagował na nieoczekiwane wydarzenia. Gdyby nie zaskakujący upadek komunizmu i NRD, zapewne skończyłby kanclerską karierę na początku lat 90.
Stało się jednak inaczej. Wyczuł zmiany na wschodzie, w 1988 roku potajemnie odwiedził NRD, swoją prywatną wizytę określił jako jedną z najistotniejszych w swoim życiu. Później, w momencie zjednoczenia Kohl obiecał, że podupadła NRD przekształci się w „kwitnące krajobrazy”. W znacznym stopniu się to udało, zwłaszcza jeżeli chodzi o odnowienie miast i nową infrastrukturę często nowocześniejszą niż na Zachodzie, choć bezrobocie w byłej NRD jest nadal znacznie wyższe niż w zachodnich landach, a wynagrodzenia nieco niższe.
Berlin i Krzyżowa
Najważniejsze wydarzenie, upadek berlińskiego muru, który doprowadził do zjednoczenia państw niemieckich, zastało go w Polsce. Helmut Kohl pojawił się w naszym kraju, gdzie z niekomunistycznym premierem Tadeuszem Mazowieckim miał prowadzić trudne rozmowy dotyczące granicy polsko-niemieckiej i mniejszości niemieckiej w Polsce, dokładnie 9 listopada. Pod wieczór szykował się do uroczystego przyjęcia w Warszawie, gdy zadzwonił do niego sekretarz Urzędu Kanclerskiego z informacją, że władze NRD zapowiedziały zezwolenie obywatelem na wyjazdy na Zachód.
Tę decyzję ogłosił pod koniec nudnej konferencji prasowej dotyczącej spraw partyjnych członek Politbiura komunistycznej SED Günter Schabowski. Odpowiadając na pytanie włoskiego dziennikarza o zasady podróżowania, nagle stwierdził, że teraz każdy obywatel NRD będzie mógł jechać, dokąd zechce. Była 18:53. Cztery i pół godziny później tłum ludzi, którzy wyszli na ulice Berlina Wschodniego po konferencji Schabowskiego, mógł bez problemu przejść do Berlina Zachodniego. Był to koniec muru berlińskiego i początek końca podziału Niemiec.