W 1785 roku z Francji wyruszyła wspierana przez króla Ludwika XVI wyprawa wokółziemska. Teraz badacze dopisali epilog tej tragicznej, największej ekspedycji naukowej, jaką zorganizowała w XVIII wieku potęga, którą wtedy była kolonialna Francja. Tragedia z 1788 roku głęboko poruszyła ówczesne umysły, nikt nie wiedział, co naprawdę stało się z dowódcą Jeanem-François de Galaupem, księciem de La Pérouse, i załogami jego dwóch statków: „Astrolabe" i „Boussole".
Wielkie nadzieje
Program wyprawy ułożyli członkowie Akademii Morskiej w Breście. Żaglowce były duże, nowoczesne, dobrze zaopatrzone. W skład ekspedycji wchodzili uczeni i malarze. Celem misji były badania, sporządzanie map, wytyczanie nowych szlaków, nieznanych angielskim nawigatorom. W ładowniach znajdowały się europejskie rośliny – uczestnicy wyprawy zamierzali uczyć tubylców ich uprawiania.
Ekspedycją pasjonował się cały ówczesny świat, badacze wysyłali do Europy sprawozdania z kolejnych etapowych portów. Według legendy, Ludwik XVI, osobiście zaangażowany w organizację ekspedycji, jeszcze w przeddzień egzekucji, już w drodze na szafot, dopytywał się o jej los.
Po trzech latach, statki widziane były ostatni raz, gdy wychodziły z Botany Bay (Zatoka Botaniczna, tam teraz leży Sydney). W 1788 roku La Pérouse – jak wyjaśnia w ostatnim liście do żony – zamierzał opuścić Pacyfik przez Cieśninę Torresa, aby rozpocząć powrót do Francji w 1789 roku.
Jednak ślad po nich zaginął, pozostały jedynie ustne przekazy autochtonów z Wysp Salomona, mówiące o katastrofie wielkich żaglowców białych ludzi u wybrzeży melanezyjskiej wyspy Vanikoro na Oceanie Spokojnym.