Awans nas nie uśpi

Arka Gdynia po pięciu latach gry w I lidze wraca do ekstraklasy. Prezes Wojciech Pertkiewicz opowiada o pełnej zakrętów przeszłości i planach na przyszłość.

Publikacja: 16.05.2016 23:00

Fot. Piotr Matusewicz

Fot. Piotr Matusewicz

Foto: EAST NEWS

Rz: Arka wywalczyła awans do ekstraklasy po pięciu latach. Czy jednak nie za długo trwała ta kwarantanna w I lidze?

Wojciech Pertkiewicz: Za mojej trwającej od czterech lat kadencji zakończyliśmy sezon na miejscu piątym, czwartym, dziesiątym, a teraz awansowaliśmy do ekstraklasy. Dwa razy byliśmy już więc tuż za zakrętem. Szczególnie w 2014 roku wydawało się, że mamy niezły zespół, potwierdzały to przez pewien czas wyniki, bo w rundzie wiosennej znaleźliśmy się na krótko na drugim miejscu. Coś się posypało, nie udało się, trudno. Wtedy zmieniliśmy strategię, mocno przetasowaliśmy zespół z założeniem pewnej konsekwencji. Kiedy w ubiegłym roku nam nie szło, mieliśmy słabszą serię, nie zrobiło się nam miękko w kolanach, tylko trwaliśmy przy swoim. Dyrektor sportowy Edward Klejndinst powtarzał wówczas, że w najgorszych meczach gramy poniżej tego, co umiemy, ale bywało, że powyżej w tych, które wygrywaliśmy. W końcu się ustabilizowaliśmy i teraz byliśmy wiodącą drużyną w I lidze.

Arka jak na zespół pierwszoligowy ma bardzo interesujący pion szkoleniowy. Skąd wpadł pan na pomysł, by zatrudnić Edwarda Klejndinsta, byłego współpracownika polskich selekcjonerów Janusza Wójcika, Jerzego Engela i Pawła Janasa?

Pan Edward przyszedł do nas w trakcie rundy jesiennej poprzedniego sezonu. Mieliśmy wtedy rozczarowujące wyniki. W związku z dużymi zmianami można było się spodziewać trudnego początku, ale nie przypuszczaliśmy, że będzie tak źle. Potrzebowaliśmy impulsu, rozsądnego i rzeczowego spojrzenia na naszą sytuację i od tego momentu idziemy w dobrą stronę. Polecił nam go Michał Globisz, który wcześniej był naszym dyrektorem sportowym, ale ze względu na ciężką chorobę (byłemu szkoleniowcowi polskich reprezentacji młodzieżowych groziła utrata wzroku – przyp. O.K.) nie mógł pełnić tej funkcji. Krótka rozmowa wystarczyła, bo nasze wizje na rozwój okazały się spójne.

Michał Globisz pracuje w klubie, jest członkiem rady nadzorczej. Jak sobie radzi po chorobie?

Jest doradcą zarządu ds. piłki młodzieżowej, choć nie tylko. Mocno angażuje się w codzienne życie klubu. Przychodzi też na mecze. Siada obok Janusza Kupcewicza, Edwarda Klejndinsta i innych szacownych gości Arki. Dostaje jednak tylko relacje na ucho. Niestety, ze względu na stan zdrowia nie może na bieżąco śledzić meczu. Ale potem zawsze przekazujemy mu na płytach zapis spotkania i na drugi dzień skoro świt pan Globisz puka do klubu przygotowany z oceną tego, co się wydarzyło na boisku. Posiłkujemy się jego mądrością na co dzień. Wielką wartością jest także jego znajomość środowiska piłkarskiego w Polsce.

Kto jeszcze miał znaczący udział w awansie Arki?

Wszyscy, począwszy od magazyniera do piłkarza, który dobił piłkę do pustej bramki. Każdy element w klubie zadziałał właściwie. Zwróciłbym uwagę na Grzegorza Witta, bo to trener pracujący nieco w cieniu Grzegorza Nicińskiego, ale wykonujący niezwykle pożyteczną pracę. Jest odpowiedzialny za przygotowanie fizyczne. Dzięki niemu nasz zespół przez cały sezon grał na wysokim poziomie przez pełne 90 minut. Od wielu, wielu lat jest nierozerwalnie związany z Arką, był jej zawodnikiem, później trenerem, świetnie radził sobie w rezerwach. Wraz z Grzegorzem Nicińskim zabiegaliśmy, żeby dołączył do sztabu pierwszej drużyny. Powyginaliśmy się trochę, ale się udało.

Spodziewał się pan awansu w tym sezonie?

Dwa lata temu w chwili kryzysu rozpisaliśmy trzyletni plan dojścia do ekstraklasy. Zrealizowaliśmy go po dwóch latach. Nie, nie oczekiwałem tego już teraz. Zaskoczył też styl, w jakim udało się nam osiągnąć ten cel. Przegraliśmy tylko trzy mecze, ostatni raz w październiku, od 16 meczów jesteśmy niepokonani. Zagraliśmy świetną rundę wiosenną.

Co teraz zamierza pan zrobić, żeby Arka w ekstraklasie była stabilną łodzią, a nie chybotliwą łódką?

Zachowanie dyscypliny finansowej to podstawa. Oczywiście zawodnicy wychodzą na boisko, ale zabezpieczenie finansowe, szczególnie w przypadku klubu, który awansuje, odgrywa ogromną rolę. Mieliśmy wariant A i B, teraz koncentrujemy się na wariancie A. Dwa ostatnie lata pokazały nam, że największą zaletą w piłce nożnej jest cierpliwość, i tego będziemy się trzymać. Nie przeprowadzimy rewolucji, nie wymienimy połowy składu. Mamy zawodników, którzy nie tylko ambicją, ale i umiejętnościami dorośli do ekstraklasy.

Liczy pan po sukcesie na nowych sponsorów?

Pojawia się zainteresowanie pewnych firm. Zobaczymy, jak potoczą się rozmowy.

Z ulgą opuszczacie I ligę nie tylko ze względów sportowych. Podkreślał pan, że to najdroższa polska liga. Z praw telewizyjnych otrzymaliście symboliczną kwotę 250 tys. zł na sezon.

Szef I Ligi Polskiej Michał Listkiewcz zawsze powtarza, że dwóch nam zawsze ucieka z I ligi do raju. Czy do raju? Zobaczymy. Przychody z praw telewizyjnych w ekstraklasie powodują, że rzeczywiście będzie trochę łatwiej, ale koszty utrzymania rosną. Będziemy musieli m.in. wypłacić piłkarzom należną premię za awans. Ale nie biadolimy. Wokół Arki robi się przyjazna atmosfera. Wierzymy, że odetchniemy.

Na Wybrzeżu macie silnego konkurenta, Lechię Gdańsk. Jak podchodzicie do tej rywalizacji?

Nazwałbym to rywalizacją ze względu na bliskość geograficzną i brak miłości między kibicami. Jeśli chodzi o sposób funkcjonowania klubu, nigdy nie myślałem w takich kategoriach, że znajdujemy się w cieniu Lechii. Owszem, Gdańsk jest większym miastem, metropolią, ma większy stadion, funkcjonuje dziś na innych zasadach finansowych, ma większy budżet. Kiedyś bywało inaczej i nie wiadomo, jak będzie w przyszłości. Pracujemy cierpliwie, według opracowanego planu. Nie jest tak, że budzę się rano i zastanawiam, jak tu pokonać Lechię. Żyjemy własnym życiem, choć zapewne przed meczami derbowymi, które nas czekają, poranki będą miały nieco inny smak.

Jaki jest pana plan, żeby pójść za ciosem, podtrzymać modę na Arkę, zwiększającą się frekwencję. Może trzeba sprowadzić jednego, dwóch znanych piłkarzy?

Z moich obserwacji wynika, że to działanie na krótką metę i obarczone jest dużym ryzykiem błędu. Wielkie oczekiwania prowadzą do wielkich rozczarowań. Marketingowo największym magnesem jest wynik sportowy. Z każdym zwycięstwem w I lidze zwiększała nam się frekwencja. Myślimy o tym teraz, żeby te osoby, które nigdy nie przychodziły wcześniej na nasz stadion, zostały z nami na dłużej.

Może lepiej oprzeć drużynę na wychowankach. Arka ma w radzie nadzorczej Michała Globisza, który doprowadził młodzieżową reprezentację Polski do lat 18 do mistrzostwa Europy, ale też ogromne tradycje w szkoleniu młodzieży.

Liczy się dla nas wynik sportowy, co nie znaczy, że w ekstraklasie chcemy stworzyć drużynę 35-latków. Wychowankowie muszą nam zapewnić sportową jakość. Nie budujemy zespołu w oparciu o to, kto skąd pochodzi. Ale mamy w drużynie sporo własnych zawodników. Przypomnę, że w 2012 roku Arka zdobyła tytuł mistrza Polski juniorów, a rok później wicemistrzostwo Polski. Z tych medalistów nadal korzystamy. Regularnie w pierwszym składzie gra Michał Nalepa, podporą naszej defensywy jest Michał Marcjanik, sporo meczów mają Przemysław Stolc i Paweł Wojowski. Wrócili do nas z wypożyczenia Mateusz Szwoch z Legii i Dariusz Formella z Lecha. Miło, że wracają do matecznika, a nie idą gdzieś w Polskę. To znaczy, że zbudowaliśmy w klubie dobrą atmosferę.

Żeby tych wychowanków było więcej, nie potrzeba Arce centrum treningowego?

Nie narzekamy na to, co mamy. Piękny stadion na 15 tys. miejsc, obok jedno boisko treningowe, kolejne ze sztuczną trawą najnowszej generacji. W pobliżu w miarę potrzeby mamy do dyspozycji halę lekkoatletyczną i do koszykówki. Korzystamy też z boiska na Witominie. Może przydałoby się jeszcze jedno z naturalną murawą. Jest nad czym pracować, ale dotyczy to każdego aspektu funkcjonowania klubu. Awans nas nie uśpi, nie zwariujemy po nim, cały czas myślimy o rozwoju klubu.

Rz: Arka wywalczyła awans do ekstraklasy po pięciu latach. Czy jednak nie za długo trwała ta kwarantanna w I lidze?

Wojciech Pertkiewicz: Za mojej trwającej od czterech lat kadencji zakończyliśmy sezon na miejscu piątym, czwartym, dziesiątym, a teraz awansowaliśmy do ekstraklasy. Dwa razy byliśmy już więc tuż za zakrętem. Szczególnie w 2014 roku wydawało się, że mamy niezły zespół, potwierdzały to przez pewien czas wyniki, bo w rundzie wiosennej znaleźliśmy się na krótko na drugim miejscu. Coś się posypało, nie udało się, trudno. Wtedy zmieniliśmy strategię, mocno przetasowaliśmy zespół z założeniem pewnej konsekwencji. Kiedy w ubiegłym roku nam nie szło, mieliśmy słabszą serię, nie zrobiło się nam miękko w kolanach, tylko trwaliśmy przy swoim. Dyrektor sportowy Edward Klejndinst powtarzał wówczas, że w najgorszych meczach gramy poniżej tego, co umiemy, ale bywało, że powyżej w tych, które wygrywaliśmy. W końcu się ustabilizowaliśmy i teraz byliśmy wiodącą drużyną w I lidze.

Pozostało 86% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Materiał partnera
Nowa trakcja turystyczna Pomorza Zachodniego
Materiał partnera
Dolny Śląsk mocno stawia na turystykę
Regiony
Samorządy na celowniku hakerów
Materiał partnera
Niezależność Energetyczna Miast i Gmin 2024 - Energia Miasta Szczecin
Materiał Promocyjny
Dlaczego warto mieć AI w telewizorze
Regiony
Nie tylko infrastruktura, ale też kultura rozwijają regiony