Co pana zaskoczyło w nowym składzie rządu?
Janusz Piechociński: Niewiele. Wiele postulatów, z którymi dokonywało się zmiany w 2015 r., zmieniło się i przekreśliło w międzyczasie. Wtedy padło wiele nieprzyjemnych określeń pod tym, co kryło się pod nazwą Ministerstwo Skarbu. Rozparcelowano je, spółki stały się przedmiotem gier i umacniania pozycji polityków. Premier niektórym musiał odbierać zabawki. Taki sposób oddziaływania na spółki Skarbu Państwa okazał się wyjątkowo kosztowny i nieskuteczny. Nie było podobnych standardów. Wystarczy spojrzeć, ile razy zmieniali się czołowi prezesi i rady nadzorcze. To nie służy stabilności.
Ale teraz idea Ministerstwa Skarbu wróciła i mamy podobne w zamyśle Ministerstwa Zasobów Naturalnych.
Tak. Chociaż już na starcie, ze względu na Jacka Sasina, pojawią się pytania i wątki, które znamy z przeszłości. Np. czy wnioski z postępowań prokuratorskich w sprawie SKOK-u Wołomin zostały do końca wyjaśnione. Pada tam w niekorzystnym świetle nazwisko wymienionego kandydata.
Mam nadzieję, że nie będzie już takich ciągłych rewolucji. To, co było najważniejsze, i w konsekwencji negatywne w etapie przekazywania władzy, to rewolucja polityczna, umocnienie się wszystkich opcji oddziaływania na państwo, prawo, konstytucję. Stworzono gigantyczne zagrożenia, o czym za chwilę będą świadczyć kolejne orzeczenia Trybunału Europejskiego w sprawie praworządności. To będzie miało konsekwencje dla systemu gospodarczego. Druga sprawa to rewolucja instytucjonalna. Wszystko łączono i rozmywano na nowo, żeby tylko przyspieszyć wymianę kadr. Trzecia to właśnie rewolucja kadrowa.