Jerzy Krzanowski, Nowy Styl: Może dojść do nieuczciwej konkurencji

Wydajemy tylko na najważniejsze potrzeby. Nie planujemy żadnych inwestycji w ciągu dwóch lat. Przyszły rok może być już całkiem niezły – mówi Jerzy Krzanowski, współwłaściciel Grupy Nowy Styl.

Aktualizacja: 08.06.2020 21:07 Publikacja: 08.06.2020 21:00

Jerzy Krzanowski, Nowy Styl: Może dojść do nieuczciwej konkurencji

Foto: materiały prasowe

Jak mocno koronawirus uderzył w branżę meblarską?

jerzy krzanowski: Wirus dotknął branżę bardzo poważnie, głównie typowo domową. Sprzedaż spadła nawet o 50–70 proc. My boimy się bardziej o jesień. Wtedy dużo firm nie będzie rozpoczynało nowych projektów, bo będą oszczędzać. Trzeba się liczyć ze spadkami sprzedaży.

Produkujecie meble dla biur, a teraz dominuje praca zdalna. To może w was mocno uderzyć.

Krótkoterminowo tak. Ludzie mogą pracować parę tygodni na kanapie, ale docelowo będą musieli zrobić sobie biuro w domu. To jest szansa na kilkaset tysięcy stanowisk pracy.

Jak wyglądają przychody?

Maj był słaby, kwiecień też. W czerwcu powinniśmy mieć sprzedaż na poziomie z tamtego roku, w lipcu pewnie -10 proc. Na całe pierwsze półrocze zakładamy -6 proc. w stosunku do roku poprzedniego i -12 proc. poniżej budżetu, bo zakładał wzrosty.

Uda się utrzymać zyskowność firmy w 2020 r.?

To jest niewykonalne. Dzisiaj patrzymy przez pryzmat cashflow. Ważne, byśmy nie konsumowali gotówki, którą mamy. Wydajemy tylko na najważniejsze potrzeby. Nie planujemy żadnych inwestycji w ciągu dwóch lat.

Przed kryzysem mieliście jakieś rezerwy, finansową poduszkę?

Byliśmy w trakcie inwestycji w rozbudowę fabryki rzędu 40 mln zł, którą skończymy. Na szczęście nie mamy żadnych koniecznych inwestycji w najbliższych dwóch latach.

Nie jesteście w tak trudnej sytuacji jak wiele polskich firm?

Nie, ale inwestujemy agresywnie. W tamtym roku zrobiliśmy dwie akwizycje. Byliśmy w bezpiecznej sytuacji finansowej. Nie każda nasza spółka radzi sobie równie dobrze jak w Polsce. Spółka we Francji, która była zamknięta przez trzy miesiące, ma dużo większe spadki sprzedaży. We wszystkich krajach, gdzie funkcjonujemy, są tarcze, można skorzystać z dużej ilości pieniędzy. Staramy się z tego korzystać, by minimalizować straty.

W innych krajach tarcze są korzystniejsze?

Trudno tak ocenić. Szwajcaria cały czas ma tarczę. Gdy ma się spadek poziomu zamówień, można urlopować pracownika na koszt rządu. W Niemczech jest największa pula pieniędzy. Obawiam się, że dojdzie do nieuczciwej konkurencji. W normalnych czasach tego typu pomoc jest udzielana w ramach ustawy o pomocy publicznej. Dzisiaj nikt nie patrzy, czy ta pomoc jest legalna, nikt nie będzie żadnego kraju z tego rozliczał. Firmy z bogatych krajów, które oszczędzały w boomie gospodarki, wyjdą bardziej obronną ręką niż firmy z Włoch, Hiszpanii czy Francji. Te mogą stracić konkurencyjność z firmami niemieckimi.

A my zyskamy czy stracimy?

Mamy niskie zadłużenie do PKB, ale mamy ograniczenia konstytucyjne. Pieniędzy starczy na pierwszą część epidemii, a ona potrwa pewnie dwa lata. Masa firm wyjdzie z kryzysu mocno poobijana. My mamy 42 proc. kosztów wynagrodzeń w Polsce, 58 proc. za granicą. Dla nas wsparcie w Niemczech jest bardziej ważne niż to, co możemy osiągnąć w Polsce. To, że możemy urlopować pracowników w Holandii, Szwajcarii, Niemczech, Francji i Anglii, jest dla nas bardzo ważne.

Kryzys jest szansą dla was na przejęcie słabszych graczy?

Każdy kryzys jest szansą, ale zrobiliśmy dwa przejęcia w tamtym roku. Potrzebujemy czasu, żeby się zintegrować i wyciągnąć wspólne korzyści. Nie myślimy teraz o kolejnym przejęciu. Kryzys spowoduje jednak upadek iluś firm. Nawet jeżeli rynek się zmniejszy, nie oznacza to, że będziemy sprzedawać mniej. Przyszły rok może być całkiem niezły.

Która z waszych spółek jest w najtrudniejszej sytuacji?

Nowa spółka francuska przejęta od syndyka. Jest w trakcie wdrażania systemu informatycznego, bo nie jest dziś w stanie dobrze organizacyjnie pracować. Ona będzie wymagała dużego wsparcia.

Nowe technologie wykorzystywane przy pracy zdalnej spowodują, że będziemy poruszali się mniej, nawet gdy wygaśnie epidemia. Firmy wykorzystają to jako szansę na ścięcie kosztów sprzedaży. Można zaoszczędzić niemałe pieniądze. Sami generujemy kilka tysięcy delegacji rocznie, każda kosztuje blisko 1 tys. euro.

Jak zmieniło się zarządzanie waszą firmą?

Normalnie spotkania pełnych zarządów były raz na kwartał. Teraz mamy wideokonferencje dwa–trzy razy w tygodniu. Będziemy mogli częściej tak robić, zamiast się spotykać. To dużo zmieni. Pracę zdalną oceniamy jako słabą wydajność pracy. Od 1 czerwca wprowadziliśmy zakaz pracy zdalnej, bo mamy bezpieczne biura. Po dwóch i pół miesiąca siedzenia w domu wracamy do pracy i bierzemy się za ratowanie firmy, bo sytuacja może być niełatwa. Jak się popatrzy na wideokonferencje, to widać dzieci chodzące po głowach pracowników. Ten kompromis był konieczny w okresie kwarantanny, ale teraz lepiej mieć wszystkie ręce na pokładzie.

Myśleliście o tym, by zwolnić część załogi?

Ścięliśmy czas pracy o 20 proc., zrobiliśmy czterodniowy tydzień. To jest wystarczające, jeszcze przy większej absencji chorobowej i opiekuńczej. Równoważy nam to spadek zamówień. Nie wiemy, co będzie dalej. Będziemy bronili się, żeby nie zwalniać. Musimy z tygodnia na tydzień obserwować sytuację, co się będzie działo.

Myślicie o zmianie portfolio, żeby dostosować się do kryzysu?

Nie. Nie zmieniamy specjalnie naszej strategii. Troszeczkę ustawimy się pod pracę zdalną. Przygotowujemy ofertę np. ze stołami z regulacją wysokości. Co do zasady nie zmieniamy strategii, by mieć dużych międzynarodowych klientów. Wydaje mi się, że nic się aż tak nie zmieni, że nagle ludzie przestaną potrzebować stanowisk pracy. Krótkookresowo tak może być. Średnia jakość stanowisk biurowych w Polsce jest na tyle niska, że jest do zrobienia bardzo dużo. Z 2 mld zł budżetu, którego nie zrealizujemy, mamy tylko 10 proc. w Polsce. Dla nas nie jest to aż tak kluczowy rynek.

Kryzys wyczyści firmy, które były w słabej kondycji wcześniej. Reszta firm sobie poradzi. Wyjdą okaleczone, ale sobie poradzą.

Polska skorzysta na tym kryzysie w związku ze zmianami w globalnych łańcuchach dostaw?

Na pewno możemy zyskać. Na siłę możemy znaleźć sporo optymizmu. Firmy będą chciały mieć dostawców bliżej niż w Chinach. Część produkcji można przerzucić do Polski. My akurat najwięcej produkujemy w Polsce. Na ponad 400 mln euro sprzedaży import z Chin mamy na poziomie kilku milionów. Ściągamy te komponenty, których nikt inny nie produkuje.

Przygotowuje pan sieć lokali z Robertem Lewandowskim. Skąd ten pomysł?

Chcieliśmy zrobić sieciówkę barów sportowych, których nie ma w Polsce. Robert się tym zainteresował. To może być ciekawy biznes i zajęcie dla moich córek. Zobaczymy, ile uda się tego w Polsce otworzyć. Zaczynamy od Warszawy, gdzie zakładamy otwarcie na wiosnę przyszłego roku. Drugi punkt chcemy zrobić we Wrocławiu. W Polsce jest miejsce na przynajmniej dziesięć takich barów.

Opinie Ekonomiczne
Witold M. Orłowski: Gospodarka wciąż w strefie cienia
Opinie Ekonomiczne
Piotr Skwirowski: Nie czarne, ale już ciemne chmury nad kredytobiorcami
Ekonomia
Marek Ratajczak: Czy trzeba umoralnić człowieka ekonomicznego
Opinie Ekonomiczne
Krzysztof Adam Kowalczyk: Klęska władz monetarnych
Materiał Promocyjny
Jak kupić oszczędnościowe obligacje skarbowe? Sposobów jest kilka
Opinie Ekonomiczne
Andrzej Sławiński: Przepis na stagnację