– Putin powtarza strategię z Czeczenii. Kiedy Trump przejmie Biały Dom w styczniu, wszystko będzie już pozamiatane, Ameryka nie będzie miała wpływu na układ sił w Syrii, bo umiarkowana opozycja, którą wspiera, zasadniczo zniknie – mówi „Rz" Nadim Shehadi, profesor Fletcher School of Law and Diplomacy w Bostonie, najstarszej kuźni specjalistów od spraw zagranicznych w USA.
Władimir Putin kazał rosyjskiemu lotnictwu wpierać szturm na Aleppo cztery miesiące temu, gdy kampania wyborcza w USA weszła w decydującą fazę i wiadomo było, że Barack Obama nie zdecyduje się na interwencję w Syrii. Ale od kilku dni szturm wschodniej części miasta kontrolowanej od 2012 r. przez rebeliantów bardzo przybrał na sile. Za cenę bezwzględnego bombardowania dzielnic wciąż zamieszkanych przez 250 tys. cywilów reżimowym wojskom udało się odbić 40 proc. terenów kontrolowanych do tej pory przez opozycję.
Tylko od soboty zginęło ok. 600 cywilów, a 20 tys. uciekło ze swoich domów. Wielu mężczyzn wojska Asada wtrącają do więzień, a nawet zabijają.
– Wkrótce Aleppo przekształci się w jeden wielki grób. Dla dobra ludzkości apelujemy do wszystkich stron, aby przerwać tę katastrofę – mówił w środę szef komisji ds. humanitarnych ONZ Stephen O'Brien. Jednak zwołana kilka godzin później z inicjatywy Francji Rada Bezpieczeństwa nie przyjęła żadnej rezolucji, bo raz jeszcze Rosja użyła weta.
– Podzielamy troskę o ludność cywilną, ale jeśli pozwolimy na podjęcie przez terrorystów kolejnej ofensywy, sytuacja się jeszcze pogorszy – powiedział Witalij Czurkin, ambasador Rosji przy ONZ, używając nazwy reżimu Asada na określenie umiarkowanej opozycji.