Chińskie ministerstwo spraw zagranicznych wyraziło ogromne zadowolenie po środowej decyzji afrykańskiego państwa Wyspy Świętego Tomasza i Książęca. Była portugalska kolonia postanowiła zrezygnować z kontaktów dyplomatycznych z Tajwanem. Dla Pekinu to znakomity prezent, dlatego MSZ w oficjalnym oświadczeniu stwierdzono, że powrót Wysp na słuszną drogę uznawania jedynych Chin leży jak najbardziej w głównym interesie państwa i miliarda trzystu milionów jego obywateli.
O powrocie na jedynie słuszną drogę o nazwie "One China" może być mowa, ponieważ Wyspy wolały Pekin od Tajpej między 1975 a 1997 rokiem. Decyzja 150-tysięcznej społeczności ze względów historycznych wciąż posługującej się językiem portugalskim nie za bardzo nadaje się do rozpatrywania w kategoriach prezentu, ponieważ Chiny same na jej powstanie wpłynęły. Przed trzema laty otwarto tam chińskie przedstawicielstwo handlowe promujące kapitał niewidziany od ponad dwóch dekad. Jedną z głównych inwestycji miał stać się port wyceniany na 400 mln dolarów. Podczas gdy Chińczycy otwierali placówkę, szef tajwańskiego MSZ był przekonany, ze nie zmieni to podejścia rządu Wysp.
Okazało się to strategiczną pomyłką. Wyspy Świętego Tomasza i Książęca stawały się rok po roku coraz bardziej zależne od większych Chin, a rok po otwarciu nowego przedstawicielstwa Chiny wspięły się na trzecie miejsce w rankingu tamtejszych eksporterów. Tajwan nie zgadzał się na kolejne transze pomocy finansowej, mówił o potrzebach zbyt wygórowanych wobec możliwości tak niewielkiego narodu i w rezultacie górę wzięły pieniądze. Dyplomację w Tajpej powiadomiono na jedynie pięć godzin przed zerwaniem stosunków. Chiny przechodzą do dyplomatycznej ofensywy i kończą z nieformalnym przymierzem zawartym w 2008 roku z poprzednim prezydentem Tajwanu Ma Ying-jeou. Kraje miały sobie wzajemnie nie podbierać sojuszników. Jednak czasy się zmieniły i walka zaostrzyła.
W czasie największego dyplomatycznego wsparcia w Afryce tajwański rząd popierały 22 kraje. Dziś została z nich tylko Burkina Faso i Swazi. Prezydent Chin zwiększa inwestycje w Afryce, buduje w Dżibuti pierwszą zagraniczną bazę wojskową i kupuje przyjaźń kolejnych rządów. Poszerzanie sieci wpływów kontynentalnych Chin nie tylko zmniejsza wpływy Tajwanu. Chińskie służby specjalne mają dzięki temu mniej roboty, ponieważ kurczą się tereny, do których mogą uciekać skorumpowani biznesmeni. Xi Jinping od lat walczy z nadużyciami, a poszukiwanie tych, którzy ukrywają się przed wymiarem sprawiedliwości w takich protajwańskich przystaniach nosi nazwę polowania na lisy. Królestwo Swazi w 2011 roku dostało od Tajwanu pół miliona dolarów. Rzekomo na przedsięwzięcia biotechnologiczne, ale wraz z pieniędzmi do króla Mswati III przyleciał także nowy prywatny odrzutowiec.
Nie wszędzie pomoc od Tajpej jest tak wprost luksusowa. Granty od mniejszych Chin pozwalają w Afryce walczyć z malarią, budować szpitale, uprawiać ryż, budować studnie. Burkina Faso otrzymała w ten sposób 350 mln dolarów od 1994 roku. Tajwan jednak przestaje się opłacać, bo na współpracy z Chinami można zarobić więcej. Pekin i tak sięga po nowe zasoby, czy ma na to oficjalne zgody czy nie. Co roku w wodach u zachodniego wybrzeża Afryki dokonuje się nielegalnych połowów na ponad miliard dolarów. Korzystają z tego chińskie firmy należące do państwowych koncernów. Po jednej stronie kontynentu chińscy żołnierze mają dbać o bezpieczeństwo Rogu Afryki strzegąc przed somalijskimi piratami, z drugiej przedsiębiorcy sami zachowują się jak piraci w imię własnych interesów.