Coś w tym stylu Shinzo Abe w Pearl Harbour powiedział. Ale o żadnym przepraszaniu nie było mowy. Premier wyraził Amerykanom ogromną wdzięczność w imieniu całego swojego narodu za swetry i mleko. Mówił, że dzięki takiej pomocy Japończycy byli w stanie przetrwać trudne chwile po zakończeniu II  wojny. Barack Obama wysłuchał tych słów cierpliwie i bez mrugnięcia okiem wytrzymał także, gdy Abe wspomniał japońskiego pilota Fusatę Iidę. Człowieka, który przeszedł do historii jako pierwszy kamikaze w historii.

Wspominanie pamięci żołnierza, który zdecydował się wbić się swoim samolotem we wrogich Amerykanów, podczas uroczystej wizyty w Pearl Harbour jest odrobinę niestosowne. Porucznik Iida, dowódca trzeciej eskadry myśliwców z lotniskowca Soryu miał wówczas 28 lat. Dzisiaj jego szczątki spoczywają na polu golfowym Hoakalei.

Najlepszym podsumowaniem japońskiego podejścia do tak zwanego wspominania pamięci ataku na Pearl Harbour jest czwartkowe wizyta minister obrony w świątyni Yasukuni. Pani Tomomi Inada towarzyszyła premierowi Abe na Hawajach, natomiast zaraz po powrocie do kraju udała się do świątyni-symbolu imperializmu spod znaku drugiej wojny w Japonii. Premier od odwiedzania tego miejsca powstrzymuje się od 3 lat, ale i tak co roku wysyła do Yasukuni specjalne okolicznościowe podarunki.

Minister Inada jest typowana na następcę Shinzo Abe. To także doskonale określa japońskie podejście do jakiegokolwiek rewizjonizmu historycznego. Na żaden po prostu nie ma co liczyć, a to, co widać na zewnętrznej części politycznych obietnic, nie ma przełożenia na rzeczywistość.