Agnieszka Radwańska przeszła pierwszą rundę, Magda Linette odpadła

Agnieszka Radwańska przeszła pierwszą rundę, Magda Linette odpadła. Dziś wraca do akcji Jerzy Janowicz, którego rywalem będzie Francuz Lucas Pouille.

Publikacja: 04.07.2017 19:39

Agnieszka Radwańska: – Daleko mi do stu procent formy, ale i tak jest znacznie lepiej niż w Eastbour

Agnieszka Radwańska: – Daleko mi do stu procent formy, ale i tak jest znacznie lepiej niż w Eastbourne. Tam grałam tak, jakbym wyszła na kort w piżamie, prosto z łóżka

Foto: PAP/EPA

Krzysztof Rawa z Londynu

Prognozy nie były świetlane, ale rzeczywistość okazała się przyjemna – Agnieszka Radwańska pewnie pokonała w pierwszej rundzie Jelenę Janković 7:6 (7-3), 6:0.

Najbardziej interesujący fragment spotkania nastąpił w końcu pierwszego seta, gdy Serbka dwa razy prowadziła (5:4, 6:5), serwowała i nie wytrzymała napięcia. Tie-break przypomniał już Radwańską z lat jej znanych przewag na trawie.

W drugim secie Janković całą sobą okazywała zniechęcenie, seryjnie marnowała serwisy, bez refleksu traktowała skróty Polki. Oddała pole, oddała mecz, kiedyś próbowałaby prosić jeszcze o pomoc medyczną, teraz i na takie zużyte chwyty nie miała ochoty.

Ile w tej porażce słabości byłej liderki rankingu światowego, ile wzrostu formy Polki – trudno rozstrzygnąć, chyba po połowie. Początek był nieco nerwowy, panie znają się dobrze, obie cenią bardziej taktykę obronną, więc wymiany były długie i tylko niekiedy warte braw.

Najbardziej cieszy, że mecz skończył się w dwóch setach, kolana zostały oszczędzone, a następna rywalka Agnieszki – Amerykanka Christina McHale (60. WTA, bilans z Polką 0-5) grała długo (3:6, 7:5, 6:3) z Brytyjką Kate Boulter.

– Nie wiem, czy przeżyłabym w pierwszej rundzie trzy sety. Czuję się, jakbym grała pięć. Po prostu wiem, jak to jest walczyć praktycznie bez przygotowania. Daleko mi do stu procent formy, ale i tak jest znacznie lepiej niż w Eastbourne. Tam grałam tak, jakbym wyszła na kort w piżamie, prosto z łóżka. Właściwie jakby mnie na korcie nie było. Teraz skutki wirusa są na pewno mniejsze, z meczu na mecz powinno być lepiej. Treningi wyglądają dobrze, lecz spotkania wielkoszlemowe to inna historia. To nie jest takie proste przełożyć trening na ważny mecz. Wciąż potrzebuję więcej ogrania, może dobrze, że w pierwszej rundzie trafiłam na rywalkę, z którą zagrałam tak intensywnie jednego seta – mówiła polska tenisistka do dziennikarzy.

Magda Linette opuszczała kort nr 11 z miną bardziej zagniewaną niż smutną. Mogła być zła na siebie, bo mecz z Bethanie Mattek-Sands z pewnością był do wygrania (w marcu 2016 roku w Miami się udało). Wynik 1:6, 6:2, 6:3 dla Amerykanki słusznie podpowiada zmienność wydarzeń, ale nie taką, że Polka nagle straciła energię albo pomysł na grę po pierwszym secie.

Nie straciła, tylko Mattek-Sands, nieziemsko biały motyl amerykańskiego tenisa (do podkolanówek, znaku rozpoznawczego od lat, dodała utlenione na biało włosy, jasny makijaż i sporo warstw plisowanej spódniczki), znacząco podniosła poziom gry. Pani Bethanie zaprezentowała też wiele atutów ważnych w grze na trawie: wyniesiony z debla niezły serwis, dobry return i pewną rękę przy siatce.

Z rutyną rozbiła kombinacyjną grę Polki, w trzecim secie prowadziła już 5:0, gdy i ją dopadła słabość: wyraźnie straciła kondycję w parne londyńskie popołudnie. Robiła co mogła, by zyskiwać sekundy na oddech, dyskutowała bez potrzeby, zmieniała z nagła rakietę, wycierała pot z twarzy w zwolnionym tempie, opóźniała podanie jak mogła. Pani sędzia dała ostrzeżenie, na co cały kort usłyszał słowa Amerykanki: – To zrób coś z tymi zbyt wolnymi dzieciakami do podawania piłek.

Trzy kolejne gemy dla Magdy Linette przywróciły odrobinę wiary w zmianę wyniku, chorwacki trener Polki Ivo Zunić nie chciał siąść i wykrzykiwał „Idemo!" w każdej przerwie, ale Bethanie Mattek-Sands odzyskała akurat tyle sił, by brakujący gem wyrwać.

Publiczność amerykańska ustawiła się w kolejce po selfie z nieco zadyszaną bohaterką kortu nr 11, ale cała reszta patrzyła już od dawna w drugą stronę – obok, na kort nr 10 przyszedł król Roger I ze świtą, by zagrać rozgrzewkę z Dominikiem Thiemem. Witały i żegnały go piski i brawa, choć poza luźnymi odbiciami wiele nie pokazał. Ale to król Wimbledonu, nie musiał. W turnieju swoje zrobił także bez zbytniego wysiłku, gdyż Aleksander Dołgopołow sam złożył broń przy wyniku 6:3, 3:0 dla Szwajcara.

W środowym programie widać początek drugiej rundy mężczyzn, to oznacza powrót do emocji, jakie wywołuje gra i zachowanie Jerzego Janowicza.

Polak zmierzy się z Lucasem Pouille (nr 14), którego dobra passa zaczęła się w ubiegłym roku, gdy wygrał pierwszy turniej ATP (w Metz) oraz awansował do ćwierćfinałów Wimbledonu i US Open. W tym roku Francuz zwyciężył w kwietniu w Budapeszcie oraz niedawno na trawie w Stuttgarcie. Jak na 23 lata – nieźle. Pytany o Janowicza odpowiedział, że pamięta dobrze ich mecz w St. Petersburgu wygrany 7:6, 7:6, z którego wyniósł skądinąd znaną naukę, że z Polakiem trzeba uważać na serwis, ale najbardziej należy brać pod uwagę dobrze nam znany czynnik nieprzewidywalności. ©?

Krzysztof Rawa z Londynu

Prognozy nie były świetlane, ale rzeczywistość okazała się przyjemna – Agnieszka Radwańska pewnie pokonała w pierwszej rundzie Jelenę Janković 7:6 (7-3), 6:0.

Pozostało 97% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Tenis
Hubert Hurkacz w imponującym stylu zaczął turniej w Madrycie
Tenis
WTA Madryt. Magda Linette przegrała z Aryną Sabalenką po dwugodzinnej bitwie
Tenis
Zendaya w „Challengers”. Być jak Iga Świątek i Coco Gauff
Tenis
Iga Świątek wygrywa pierwszy mecz w Madrycie. Niespodziewane kłopoty w końcówce
Tenis
Iga Świątek czeka na pierwszy sukces w Hiszpanii. Liderka rankingu zaczyna dziś turniej w Madrycie