Upadek junty w Turcji nie ratuje demokracji

Pucz został przeprowadzony tak niezdarnie, że mógł go upozorować nawet sam Erdogan, aby rozprawić się z przeciwnikami.

Aktualizacja: 18.07.2016 07:39 Publikacja: 17.07.2016 20:05

Siły specjalne patrolują w niedzielę ulice Stambułu.

Siły specjalne patrolują w niedzielę ulice Stambułu.

Foto: AFP

Wojskowi zaczęli od zajęcia w piątek wieczorem mostów na Bosforze w Stambule oraz części budynków publicznych w stołecznej Ankarze, w tym pałacu prezydenckiego i parlamentu. Jednocześnie nad oboma miastami na niezwykle niskiej wysokości przelatywały myśliwce F-10, hukiem wywołując przerażenie przechodniów. Wojskowi wtargnęli także do siedziby telewizji publicznej TRT, gdzie ogłosili powstanie „rady na rzecz pokoju", wprowadzenie stanu wojennego i godziny policyjnej.

Ale przebywający na wakacjach nad morzem Egejskim Erdogan nie został zatrzymany – jego hotel miał być zbombardowany, gdy prezydent był już w bezpiecznym, nieznanym miejscu. Stamtąd przez swój smartfon połączył się w formule wideokonferencji z nadawcą CNN Turk – scena, w której dziennikarka trzyma na wizji telefon, na którym widać tureckiego przywódcę, przejdzie do historii.

Godzinę później zamachowcy zajęli co prawda studia CNN Turk, ale było już za późno. Erdogan wykorzystał krótką okazję do wystąpienia w mediach, aby zaapelować do narodu o wyjście na ulice, otoczenie żołnierzy wiernych zamachowcom.

Miliony poszły za jego wezwaniem: wkrótce ogromne lotnisko Ataturka w Stambule zostało dosłownie zalane przez tłumy zwolenników Erdogana. Ten zaryzykował. I choć przynajmniej część portu była jeszcze zajęta przez wojska puczystów, wylądował w dawnej stolicy kraju. Stąd mógł już otwarcie zwrócić się do rodaków i przejąć kontrolę nad krajem.

CNN Turk w ostatnich latach miało napięte stosunki z Erdoganem – sprzeciwiało się podjętej przez niego pacyfikacji organizacji kurdyjskich, jak również nakładaniu coraz ostrzejszej cenzury na media prywatne. Ale w decydującym momencie puczu rozgłośnia stanęła po stronie prezydenta. Podobnie jak właściwie wszyscy inni liczący się nadawcy prywatni. Ich przekaz, wzmocniony przez media społecznościowe, decydująco wpłynął na postawę Turków wobec działania buntowników.

– Zamachowcy liczyli, że ich akcja będzie tylko zapłonem, który wznieci bunt ludności coraz bardziej zmęczonej autorytarnymi rządami Erdogana, naruszaniem przez niego reguł demokratycznego i laickiego państwa. Ale grubo się przeliczyli. Na ulice masowo wyszli zwolennicy prezydenta, którzy stanowią mniej więcej połowę narodu. A jego przeciwnicy pozostali w domu przerażeni, że wojskowi obalają resztki demokracji – mówi BBC Fadi Hakura, ekspert Chatham House.

O klęsce zamachowców przesądziło także ograniczone poparcie w samej armii. Wśród aresztowanych w sobotę i niedzielę znaleźli się dowódcy drugiej armii tureckiej gen. Adem Huduti i trzeciej armii generał Erdal Ozturk, ale do buntowników nie przyłączył się szef sztabu generalnego generał Hulusi Akar ani dowódca garnizonu w Stambule.

W buncie wzięły udział przede wszystkim jednostki sił powietrznych i żandarmerii, ale już w znacznie mniejszym stopniu piechoty. Po stronie Edogana zaś stanowczo stanęła uzbrojona policja – to ona odegrała kluczową rolę w rozbrojeniu zapór na mostach na Bosforze czy oddziałów kontrolujących budynki rządowe w Ankarze.

Zamach trwał więc niezwykle krótko – około drugiej nad ranem premier Binali Yildirim ogłosił, że sytuacja jest „w 90 proc. pod kontrolą". Także bilans potencjalnie otwartego starcia między dwoma frakcjami sił zbrojnych – 265 zabitych, w tym 104 wojskowych – jest relatywnie niski.

Erdogan natychmiast przystąpił do rozprawienia się z juntą. Do niedzieli wieczór przeszło 6 tys. osób zostało aresztowanych, nie tylko dowódcy akcji (ośmiu oficerów zbiegło do Grecji), ale także tysiące szeregowych żołnierzy oraz aż 2,7 tys. sędziów. – Wszyscy ci ludzie zostaną skazani na dożywocie za zdradę państwa – ostrzegł Ilnur Cevik, jeden z najbliższych współpracowników Erdogana.

Sam prezydent nawet zasygnalizował, że pozostający pod kontrolą jego partii AKP parlament rozważy przywrócenie kary śmierci.

Ale tak szeroko zakrojona i bezwzględna akcja odwetowa podsyca obawy, że prezydent wykorzysta pucz do umocnienia władzy, zbudowania już zupełnie autorytarnego państwa. Erdogan w przeszłości szedł w tym kierunku, m.in. aby przeciwdziałać rosnącej fali zamachów przeprowadzonych przez islamistów, do których po części sam się przyczynił, wspierając przez lata radykalną opozycję przeciw Baszarowi Asadowi w sąsiedniej Syrii.Ofiarą gniewu prezydenta może w szczególności paść Fethullah Gulen, żyjący od 15 lat na wygnaniu w Pensylwanii charyzmatyczny muzułmański kleryk, z którym wcześniej Erdogan współpracował w zwalczaniu nadmiernego wpływu armii na demokrację. Od tego czasu Gulen stał się jednak ostrym krytykiem zapędów autorytarnych prezydenta, zarzucał mu próbę obalenia laickiego państwa zbudowanego przez Ataturka.

– Za zamachem stoją równolegle struktury państwa – orzekł bardzo szybko Erdogan, odwołując się do określenia używanego wobec zwolenników Gulena w armii i administracji. Zaraz potem premier Yildrim zaapelował do Ameryki: „Dziś, po tym zamachu, raz jeszcze wzywam was: natychmiast wydajcie tego człowieka z Pensylwanii Turcji".

Ale sekretarz stanu John Kerry w rozmowie z szefem tureckiej dyplomacji Mevlutem Cavusoglu odpowiedział twardo: „Jakiekolwiek insynuacje lub zarzuty o roli Stanów Zjednoczonych w przewrocie są całkowicie fałszywe i szkodzą naszym dwustronnym stosunkom".

Kerry co prawda nie wykluczył ekstradycji Gulena, ale dopiero po przedstawieniu przez Ankarę wiarygodnych dowodów jego udziału w próbie przewrotu (sam kleryk twierdzi, że nawet nie zna zamachowców i zarzuca Erdoganowi kierowanie przewrotem).

Waszyngton stoi przed dylematem: nie może stracić czołowego sojusznika w NATO w środku walki z tzw. Państwem Islamskim i konfrontacji w Rosją o Ukrainę. Ale jednocześnie z coraz większym zaniepokojeniem patrzy, jak w Turcji znikają ostatnie elementy demokracji.

W sobotę rano Erdogan zabronił Amerykanom używania bazy Incirlik w południowo-wschodniej Turcji dla bombardowania pozycji tzw. Państwa Islamskiego w Iraku i Syrii. W niedzielę wieczorem blokadę odwołał.

Wojskowi zaczęli od zajęcia w piątek wieczorem mostów na Bosforze w Stambule oraz części budynków publicznych w stołecznej Ankarze, w tym pałacu prezydenckiego i parlamentu. Jednocześnie nad oboma miastami na niezwykle niskiej wysokości przelatywały myśliwce F-10, hukiem wywołując przerażenie przechodniów. Wojskowi wtargnęli także do siedziby telewizji publicznej TRT, gdzie ogłosili powstanie „rady na rzecz pokoju", wprowadzenie stanu wojennego i godziny policyjnej.

Pozostało 92% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 792
Świat
Akcja ratunkowa na wybrzeżu Australii. 160 grindwali wyrzuconych na brzeg
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 791
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 790
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 789