Wszystko wskazuje na to, że były prezydent Gruzji Micheil Saakaszwili chce podlać oleju do ognia ukraińskich wyborów. W rozmowie z popularnym kijowskim dziennikarzem Dmitrijem Gordonem zapowiedział we wtorek, że powróci na Ukrainę już 1 kwietnia, czyli następnego dnia po pierwszej turze wyborów prezydenckich.
Pokazał nawet bilet lotniczy – ma wylecieć z Warszawy i wylądować w Kijowie o 14.05. Polityk nie ukrywa, że w ten sposób chce jeszcze bardziej skomplikować obecnemu prezydentowi Petrowi Poroszence drogę do reelekcji, jeżeli ten się dostanie do drugiej tury. To przez niego został zaproszony na Ukrainę w 2015 roku i mianowany na gubernatora obwodu odeskiego. Drogi starych przyjaciół (razem studiowali w Kijowskim Uniwersytecie im. Tarasa Szewczenki) szybko jednak się rozeszły.
Latem 2017 roku Poroszenko pozbawił go ukraińskiego obywatelstwa, gdy ten był na terenie USA. Mimo to Saakaszwili powrócił, gdyż tłum ludzi sparaliżował przejście graniczne w Medyce i wniósł go na rękach na Ukrainę.
Przedtem były prezydent Gruzji zrezygnował ze stanowiska gubernatora, oskarżając rządzących i osobiście prezydenta o korupcję. Nawoływał do protestów i impeachmentu prezydenta. Wtedy przez analityków w Kijowie był uważany za główne zagrożenie dla władz. Założył partie Ruch Nowych Sił, która w roku 2016 znajdowała się nawet w czołówce sondaży.
– To chyba jedyny polityk na Ukrainie, który nie musiał płacić, by zebrać tłum swoich wiernych zwolenników. Bronili go przed wydaleniem do końca. Nadal ma sporą grupę zwolenników, którzy nie lubią rządzących i mają radykalne poglądy – mówi „Rzeczpospolitej" znany kijowski politolog Serhij Gajdaj. – Jego błędem było to, że nieświadomie dał się wciągnąć w wielki skorumpowany system. Gdy to zrozumiał, zbyt emocjonalnie i chaotycznie zaczął prowadzić wojnę z tą maszyną. Miał pewnie szczere intencje, ale nie został zrozumiany przez większość Ukraińców. Wiele osób uważało, że jest to jego prywatny konflikt z Poroszenką – dodaje.