Jeżeli ktoś żałowałby, że nie mógł dołączyć do grona ponad stu zagranicznych dziennikarzy akredytowanych na kongres, nie ma powodów do zmartwienia. Choć drugi dzień niewidzianego od 36 najważniejszego spotkania politycznego w komunistycznym kraju już się skończył, żaden z korespondentów nie został dopuszczony do kongresowego centrum.
Podczas piątkowego otwarcia zabrano ich do fabryki kabli (zakład miał numer 326), a dziś większość zwiedzała Mangyongdae, miejsce urodzin Kim Ir Sena. Pjongjang było widać z daleka, a każdy z napotkanych mieszkańców stolicy, przewodników i pracowników wspomnianego zakładu wypowiadał się niczym rzecznik partii. Obywatele z dumą mówili o styczniowej próbie bomby wodorowej, chwalili swojego marszałka i twierdzili, że wszystko co do tej pory zrobiono w kraju, to jedynie wstęp do dalszego zwycięstwa.
Kim Dzong Un może z dumą oglądać materiały video zamieszczane w sieci przez zdezorientowanych takim trzymaniem na odległość korespondentów. Zagraniczni dziennikarze dowiadują się, co wódz powiedział i czego dotyczył kolejny dzień kongresu z telewizji. Tak jak cała reszta narodu.
Wiadomo, że sobota przyniosła potwierdzenie najwyższej roli Kim Dzong Una w państwie. Ten punkt programu miał być drugiego dnia kongresu najważniejszy. Wciąż nie wiadomo, jak tytuł brzmi w pełnej okazałości - tego dowiedzą się w końcu wszyscy z telewizyjnego wydania północnokoreańskich wiadomości - jednak marszałek stał się oficjalnie przywódcą numer jeden. Najmłodszy Kim z dumą mówił w sobotę o sukcesie czwartej próby jądrowej oraz niedawnych testach rakiet balistycznych. Dzięki nim "wrogi opór" i "pełne nienawiści manewry imperialistów" zostały odepchnięte od Korei Północnej.
W piątek obok przywódcy siedzieli Kim Yong Nam oraz Hwang Pyong So. Pierwszy to prezydent Najwyższego Zgromadzenia Ludowego uchodzący za głowę państwa przynajmniej na papierze. Drugi to wicemarszałek, szef biura politycznego, nazywany drugim po Kim Dzong Unie.