– Kraj się zmienił i rząd też musiał się zmienić – powiedział prezydent Sebastian Pinera, ogłaszając dymisję ośmiu ministrów. Wśród nich spraw wewnętrznych, finansów, pracy, gospodarki, ale też sportu.
Mieszkańcy stolicy odpowiedzieli, zbierając się na Plaza Baquedano – jednym z głównych węzłów komunikacyjnych Santiago. Znów doszło do starć z policją. Mimo że szef resortu Andres Chadwick został właśnie zdymisjonowany za zbyt niezdarne i brutalne tłumienie rozruchów, jego następca nie zawahał się i wysłał oddziały na ulice stolicy. Na placu pojawiły się barykady, podpalono jedną ze stacji metra, a w dodatku w płomieniach stanęło centrum handlowe w pobliżu pałacu prezydenckiego.
Nie wiadomo, w jaki sposób doszło do pożaru stacji kolejki podziemnej, jak i centrum. W zeszłym tygodniu manifestanci kilkakrotnie podkładali ogień na stacjach, ale pracownicy metra zaczęli protestować z powodu zadymienia. Zaprzestano więc tej praktyki, ale i tak straty metra sięgnęły 400 mln dolarów. W przypadku centrum handlowego miejscowe media podejrzewają celowe podpalenie, tylko nie wiadomo przez kogo.
Rozruchy wybuchły również w innych miastach: Concepcion i Valparaiso. – Rozmawiałam z ministrem spraw wewnętrznych i prezydentem. Nie zamierzamy ponownie wprowadzać stanu wyjątkowego. Wierzymy, że sama policja da sobie radę z grupami agresywnych osób – zapewniła nowa rzeczniczka rządu Carla Rubilar.
W niedzielę prezydent zniósł stan wyjątkowy, wprowadzony w kraju po raz pierwszy od 1990 roku. Wcześniej, w piątek w Santiago doszło do ogromnej manifestacji antyrządowej, w której wzięło udział ponad milion osób (w mieście mieszka ok. 5,5 mln osób – trzecia część mieszkańców kraju). Według miejscowych historyków była to największa demonstracja w historii kraju.