Jak przełamywano strach przed pochowaniem żywcem

Pod koniec lat 20. XIX wieku na mieszkańców Poznania padł blady strach. Strach przed pogrzebem za życia. A wszystko przez zagadkowe odkrycie na jednym z miejscowych cmentarzy - czytamy w Onecie. Efektem psychozy była niezwykła budowla zwana przysionkiem śmierci albo domem dla pozornie umarłych.

Aktualizacja: 02.11.2019 12:02 Publikacja: 02.11.2019 11:51

Jak przełamywano strach przed pochowaniem żywcem

Foto: AdobeStock

Uderzenia łopat powoli traciły swój rytm. Duszne, lepkie powietrze, które rozpełzło się po cmentarzu, utrudniało teraz każdy ruch. Sił nie dodawał też powtarzający się widok bielejących kości, obróconych w drzazgi trumien, rozpadających się ubrań. Dla grabarzy co prawda takie obrazki nie były niczym nowym, ale na dziś mieli już wyraźnie dość.

Mężczyźni przyjechali do Winiar (dziś dzielnica Poznania), by ekshumować szczątki spoczywające na miejscowym cmentarzu. Pruska administracja nakazała zrównać z ziemią całą wieś, a mieszkańców wysiedlić do pobliskiego Poznania. Tam też powinny powędrować prochy ich przodków. Na miejscu Winiar wkrótce miała powstać Cytadela. Była późna wiosna 1828 roku.

Naraz grabarzy wyrwał z odrętwienia niezwykły widok. Po rozkopaniu kolejnego grobu natknęli się na kompletny szkielet, który jednak przodem sylwetki zwrócony był ku dołowi. Kilka mogił dalej - to samo. - Tak nie chowa się ludzi. Jakaś siła musiała przewrócić ciała już w grobie. Albo same zmieniły położenie… - rozprawiali grabarze.

Wieść lotem błyskawicy obiegła okolicę. O niezwykłym znalezisku plotkował cały Poznań. A im więcej ludzie o tym mówili, tym większą mieli pewność: nieszczęśników pochowano żywcem, ocknęli się już pod ziemią, a potem rozpaczliwie próbowali wydostać się na powierzchnię. Strach, który oplótł miasto, tężał z każdym dniem.

Pogłoski o pozornie umarłych dotarły też do hrabiego Edwarda Raczyńskiego. On także był przerażony.

Lęk przed pogrzebaniem za życia towarzyszył ludziom od niepamiętnych czasów. I nie był to lęk całkowicie irracjonalny. Pod koniec XVII wieku głośno było w Krakowie o przypadku księdza Piotra Skargi.

Słynny kaznodzieja zmarł w 1612 roku. Kilkadziesiąt lat później ruszył proces beatyfikacyjny, który miał go wynieść na ołtarze. Przy tej okazji otwarty został jego grobowiec. Ciało Skargi ponoć leżało w nienaturalnej pozycji, a wnętrze trumny było podrapane.

Wniosek: ksiądz trafił do grobu w stanie śmierci klinicznej, potem się przebudził i walczył o życie. Proces beatyfikacyjny został przerwany, istniało bowiem podejrzenie, że pogrążony w strachu i rozpaczy kaznodzieja mógł bluźnić Bogu.

XIX wiek obfitował w podobne historie. Powtarzała je ulica, z lubością przytaczały gazety. Złożenie żywcem do grobu opisał w jednym z opowiadań prekursor literackiej fantastyki i horroru Edgar Allan Poe. Im było ich więcej, tym częściej ludzie zastanawiali się, jak uniknąć złego losu.

Jedna z metod polegała na przypalaniu trupa rozgrzanym żelazem, bądź polewania go wrzątkiem. Jeśli nieboszczyk znajdował się tylko w stanie letargu, jego skóra pokrywała się bąblami. Były też bardziej wyrafinowane metody.

W latach 80. dworzanin rosyjskiego cara Aleksandra III kazał zbudować dla siebie specjalną trumnę z otworem, do którego podłączona została długa na kilka metrów rura. Miała ona umożliwić oddychanie pod ziemią, a jednocześnie prowadziła do pudła rezonansowego. Przebudzony nieboszczyk mógł za jego pośrednictwem zaalarmować pracowników cmentarza.

Żaden sposób nie dawał jednak stuprocentowej gwarancji. Lęk nadal więc tlił się w ludziach. Żyje zresztą do dziś. Naukowcy określają go mianem tafefobii.

Hrabia Raczyński boi się pozornej śmierci

Hrabia był w ówczesnym Poznaniu jedną z najbardziej znanych i znaczących postaci. Żołnierz napoleoński, pisarz, podróżnik, filantrop, wielki ekscentryk.

Wybrał się do Azji Mniejszej, by prowadzić wykopaliska w legendarnej Troi, próbował skonstruować szybowiec z trzciny, a na jeziorze w swoim majątku organizował wielkie inscenizacje bitew morskich. Nawet umrzeć postanowił w nietypowy sposób. Trawiony przez depresję popełnił samobójstwo, strzelając sobie w głowę z niewielkiej armatki.

To jednak miało nastąpić dopiero za kilka lat. Na razie hrabia żył pełnią życia, ale gdzieś w głębi zżerał go robak strachu i niepewności: "a co będzie, jeśli i ja trafię do grobu żywy?". Tak łamał się przez lata. Wreszcie postanowił działać i ufundować miastu przysionek śmierci.

- W XIX wieku ludzie najczęściej umierali w domu. Stamtąd trafiali od razu na cmentarz i do grobu. Nikt nie wymagał dokumentów stwierdzających zgon. Miało się to zmienić dopiero pod koniec stulecia. Wtedy też na szerszą skalę zaczęły się pojawiać kostnice - tłumaczy Maciej Czarnecki, historyk z Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu, który pisze doktorat o poznańskich nekropoliach.

Uderzenia łopat powoli traciły swój rytm. Duszne, lepkie powietrze, które rozpełzło się po cmentarzu, utrudniało teraz każdy ruch. Sił nie dodawał też powtarzający się widok bielejących kości, obróconych w drzazgi trumien, rozpadających się ubrań. Dla grabarzy co prawda takie obrazki nie były niczym nowym, ale na dziś mieli już wyraźnie dość.

Mężczyźni przyjechali do Winiar (dziś dzielnica Poznania), by ekshumować szczątki spoczywające na miejscowym cmentarzu. Pruska administracja nakazała zrównać z ziemią całą wieś, a mieszkańców wysiedlić do pobliskiego Poznania. Tam też powinny powędrować prochy ich przodków. Na miejscu Winiar wkrótce miała powstać Cytadela. Była późna wiosna 1828 roku.

Pozostało 84% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Społeczeństwo
Ruszył protest rolników w Warszawie. Utrudnienia w stolicy
Społeczeństwo
Tragedia w kopalni Borynia-Zofiówka-Bzie. Nie żyje 42-letni górnik
Społeczeństwo
Urzędnicza obstrukcja w samym środku Sudetów
Społeczeństwo
Wojna w Strefie Gazy. Czy Polska powinna poprzeć którąś ze stron konfliktu? Sondaż IBRiS
Materiał Promocyjny
Dlaczego warto mieć AI w telewizorze
Społeczeństwo
Nie żyje Jacek Zieliński ze Skaldów. „Odszedł wielki polski kompozytor i muzyk”