Pracownicy sądów od poniedziałku protestują, bo chcą zarabiać więcej. Nie mają jednak wygórowanych żądań. 95 proc. zarabia mniej niż 4 tys. zł brutto, 20 proc. jeszcze mniej, bo do 2,5 tys. zł. Często są to ludzie po aplikacjach, a nawet zdanym egzaminie sędziowskim. Zorganizowali się sami, oddolnie, m.in. na Facebooku. Zdecydowali, że od 10 do 21 grudnia pójdą na zwolnienia lekarskie. We wtorek wystosowali apel do premiera Mateusza Morawieckiego.
Po naszych tekstach o proteście na łamach "Rzeczpospolitej" otrzymujemy maile od pracowników sądów.
W jednym z nich pani Grażyna (imię zmienione), pracownik sądu rejonowego z województwa dolnośląskiego z 32-letnim stażem, przedstawia kulisy strajku w jej sądzie. Podaje, że od poniedziałku z 28 pracowników pracuje 8. - Mimo wsparcia naszych sędziów wyjątkiem jest prezes. Dziewczyny z wydziału karnego obawiają się zwolnień albo restrykcji gdy wrócą. Nie jest tak, ze wszystkie się odważyły i spokojnie czekają. Po prostu są solidarnie ale po ludzku boja się - relacjonuje pani Grażyna.
Kobieta pracuje w sądzie 32 lata, zarabia 2.500 zł dopiero od roku i w tym ma 700 zł wysługi. - W tym roku przeniesiono mnie z pracy na biurze podawczym na protokołowanie. Mam 55 lat i mogę napisać, ze jest to najcięższe praca w sądzie. Nie ma wyrozumiałości dla pracowników tylko wymogi, i straszenie konsekwencjami. Gdyby przynajmniej wynagrodzenie było godne... gdyby nie nasi mężowie na nic nie byłoby nas stać - opisuje z goryczą pani Grażyna.
Inny głos, tym razem pani Moniki, kuratora z 10-letnim stażem: "Wydaje się, że pan minister się obraził i nie będzie (obiecanej przez niego) drugiej transzy nagród. Gotowy jest także projekt rozporządzenia o podwyżkach (symbolicznych i niewielkich) kuratorów (pozostali pracownicy symboliczne podwyżki otrzymali na początku roku), jednak nie może doczekać się podpisu premiera i realizacji".